środa, 30 grudnia 2015

Sad end or catastrophy end..

I oto jest!
Miłego czytania!
Napiszcie swoje wrażenia! Kite napewno będzie wdzięczna :D




Sad end or catastrophy end.. maybe not?
Autor: Kite Millie

Brązowowłosa upita szczęściem cicho przemykała korytarzami Hogwartu. Lochy nigdy nie były najprzyjemniejszym miejscem, lecz od pewnego czasu czuła się tutaj jak w domu. Nie było jej zimno pomimo późnej a może bardzo wczesnej pory. Jego bluza na jej ciele niosła bezpieczeństwo, a jego orzeźwiająca woda toaletowa otulała ją. Drżała, ilekroć wciągnęła do płuc ten niesamowity zapach. Rozwiane włosy nieraz zasłaniały jej obraz, kiedy szybko przemierzała drogę do pokoju. Chciała znaleźć się u siebie, nie licząc wcześniejszego nakrycia jej przez któregokolwiek z nauczycieli. Położyć się w wannie pełnej wody i pomyśleć. Następnie zasnąć na cudownym łożu z baldachimem, który będzie jej przypominał właśnie jego. Oddać się w krainę Morfeusza, śniąc o nim.
Przez te sześć lat zapoznała się z wszelkimi sposobami ucieczki, zarówno głośnej jak i cichej, takiej by zmylić wroga, zablokować go czy schwytać. Tym razem cichutko jak myszka weszła do swego dormitorium, uważając, by nie zbudzić współlokatora. Nie lubiła się tłumaczyć. Nikomu, nigdy. Następnie oddała się wcześniejszym planom.

W jego czułych ramionach szybko przychodził sen.

Iskierki rozbłysły w jej czekoladowych oczach. Już rozbudzona, z błogim uśmiechem rozejrzała się wokół. Upewniwszy się, że ma jeszcze dużo czasu do śniadania i że nie jest już senna, położyła się z powrotem na łożu. Rękoma podparła głowę, nogi ugięła w kolanach, a jej rozmarzone spojrzenie śmigało w tę i wewte, przyglądając się zaczarowanym wężom. Baldachim w kolorze głębokiej czerni z odcieniem szmaragdu delikatnie powiewał pod lekkimi podmuchami wiaterku, który ochładzał pomieszczenie, wpadając przez uchylone okno. Kochała go. Tutaj nie tylko mowa o tym cudnym materiale. Już od jakiegoś czasu próbowała sobie wmówić co innego, lecz serce nie sługa.
Kiedy się skupiła, zrozumiała, że zamiast się wycofać, z każdym dniem brnie w to co raz głębiej.
Z początku nie bardzo jej się to podobało. Lecz z czasem zauważyła jego wzrok. Spojrzeniem głodnym, pełnym czułości czy zaborczości, gdy przytulała się do Rona, obdarzał ją niemal co dzień. Dawno temu nauczyła się nie zwracać uwagi na inwektywy. W każdej dostrzegać metaforę, by prawidłowo odczytać sens. W końcu nie miał szans. Uparta była, toteż skutecznie do celu dążyła. Czym on był? Jego sercem. Czy je zdobyła? Też pytanie, jej mottem stało się: zawsze będę mieć to, co chcę!

Czy to znaczy, że wszystko poszło jak z płatka? Niekoniecznie, gdyż byli szczęśliwi, czasu nie liczyli.. Posłuchajcie tej krótkiej historii:

To taka krótka historia,
Mogłam napisać jej kolejną część

VI rok, niełatwo jest nauczać tych półgłówków... Rozmowa z Dumbledore'em też nie poszła najlepiej. Jeszcze ten przeklęty pierścień! Tylko ona w tamtej chwili trzymała mnie na powierzchni. Mimo mego kłamstwa, a raczej niedomówienia chętnie spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Przy niej odzyskałem dawną energię, zapał i, choć wydaje się to paradoksem, poczułem się młody i przystojny.
Chciałem do tego nie dopuścić. Oczywiście że chciałem, ba, nawet nie raz próbowałem. Było wiele przeciw, by związek nie miał racji bytu. Lecz ona była uparta. Nie bardziej ode mnie, lecz o uzależniłem się od tego. Tak słodko marszczyła nosek, gdy wydawała polecenia z rządzą mordu w oczach. Nigdy nie tupała nogą jak sześciolatka, zaczęła postępem kusić. Wpadłem. Była moją ostoją i nie wyobrażałem już sobie życia bez niej. Młody? Piękny? Z czasem uwierzyłem jej, że nie mówi tak, by mnie przekonać, lecz wierzy w to. Pokazała, że taki jestem dla niej i tylko to się liczyło!
Chcę się tym cieszyć, póki mogę. Zbyt wiele błędów popełniłem, by przejść przez życie wraz z nią. Wiem o tym i zdaję sobie sprawę, że to tylko mały prezent od Merlina. Teraz przyjdzie pora wykonać brudną robotę i umrzeć. To nie będzie wystarczające. Nie dla mnie.

 – Harry, Harry co się stało? – bezwiednie potrząsam nim, chcąc wydobyć informacje. On niepewnie chwieje się na nogach i mija chwila, nim zaczyna mówić.
 – Dumbledore nie żyje – wykrztusza z siebie.
Zastygam, Ron także. To nie koniec nowin.
 – Snape go zabił! – teraz krzyczy, a ja w duchu czuję ulgę, że są tu zaklęcia wyciszające, i niedowierzanie. Przesłyszałam się, racja? On nie powiedział tego, co ja myślę, że powiedział. Albo.. pomylił się!
 – Harry! – wydzieram się tak, że uspokajają się natychmiast i wstrząśnięci przenoszą na mnie wzrok. – Powtórz raz jeszcze – cicho nakazuję, jak robot.
 – Snape zabił – przełyka głośno ślinę – Dumbledore'a. Na wieży astronomicznej – dodaje po chwili. – Widziałem to. – Stwierdza fakty.
Razem z Ronem powoli podchodzą do okna, by popatrzeć na rozchodzących się uczniów. Wiatr mocno wieje, deszcz zacina.
Staram się nie wpaść w panikę, myśleć racjonalnie. To nie może być prawda. Na raz rozlega się grzmot, a ja wybiegam tajnym przejściem, kierując się do lochów. Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi, zajęci obserwowaniem. I dobrze.
Ślizgoni znikają w przejściu PWŚ, ja zaś niepostrzeżenie skradam się do komnat Mistrza Eliksirów.
Pusto. Siadam na fotelu ustawionym tyłem do wejścia. Kiedy nauczyciel wchodzi do środka, nie zauważa mnie. Idzie prosto do barku z alkoholem. Nalewa sobie Ognistej Whisky i już bierze szklankę do ust.
Machnięciem różdżki rozpalam ogień w kominku. On, zdezorientowany, podskakuje lekko. Szybko obraca się w moją stronę z różdżką w ręce. Mierzy we mnie. Zauważam, że szatę zmoczyła mu Whisky, a i po brodzie kapią kropelki płynu. Normalnie roześmiałabym się, widząc go w takim stanie, a on na to zmarszczyłby tylko brwi, mówiąc pod nosem: I co do cholery jest takie śmieszne?! Lecz to nie była ani normalna, ani tym bardziej odpowiednia chwila.
Na mój widok podnosi lekko brew, lecz opuszcza różdżkę.
 – Granger – warczy. – Jak widzę, nie straszna jest ci avada. – Kpi sobie, ścierając rękawem ciecz kapiącą z brody.
Po chwili kontynuuje nalewanie alkoholu, nie zwracając na mnie uwagi. Musiało go zaintrygować moje milczenie, dlatego podnosi wzrok, by dostrzec mój poważny wyraz twarzy. Unosi drugą brew, niemo pytając, o co chodzi.
 – Jak? – pytam szeptem, prawie niezauważalnie dreszcze przebiegają mi po plecach.
Jednym haustem opróżnia swą szklankę i kolejną, zanim decyduje się przemówić.
 – Zwykle zaklęcie uśmiercające, chyba poznałaś je na IV roku?
Jego szorstki głos i kpiny nie uspokajają tej rzeki myśli, jaka przepływa mi przez głowę. Ranią tym, że mi nie ufa. Lecz czy ja w takiej sytuacji powinnam mu jeszcze ufać?
 – Dlaczego? – uświadamiam sobie, że mój głos przypomina robota. Zimny, ani cienia uczuć.
 – To dłuższa historia. – Usilnie stara się mnie zdenerwować, lecz w ten wieczór ja nie jestem podatna na kłótnię. Nie dam się sprowokować.
 – Widzisz, Severusie – szok lekko wypełnia jego oczy, podpowiadając mi, że się tego nie spodziewał, nie w tej chwili, i tak szybko jak się pojawił, znika w bezkresnej ciemności. Mówię wolno, lecz dobitnie. – Ja już siedzę – by poprzeć te słowa rozpieram się bardziej na fotelu, zakładając nogę na nogę – nic mnie raczej z nóg zbić nie może. – Nie potrafię sobie odpuścić tej drobiny złośliwości. Nie wobec niego. – Mów. Słucham uważnie – pstrykam palcami, by za chwilę trzymać w nich kieliszek wina. Obserwuję go z rosnącą ciekawością, niczym drapieżnik. Ciekawe, co dziś jeszcze mi powie? Jak będą brzmiały jego kłamstwa. Wino w ten czas cierpnie mi na języku.


Wiedziałem, że to się stanie. Prędzej czy później. Poniekąd byłem na to przygotowany. Zaś z drugiej strony zaskoczyła mnie.
Żeby od tak przychodzić do mordercy i żądać wyjaśnień?! Jeszcze spokojnie siedząc sobie w pomieszczeniu. Tylko on i ona.
Nie boi się, nie okazuje nawet cienia strachu. Potrafię to wyczuć.
Lecz tu nie wyczuwam. Kiedy po raz wtóry taksuję ją wzrokiem, ona siedzi niewzruszenie jak skała. Kiedyś dawno by już trzasnęła drzwiami, lecz nie dziś. Dlaczego do cholery?!
Nie bojąc się niczego, przypuściła atak frontalny. Dała mi do zrozumienia, że nie ruszy się stąd, nawet z moją pomocą, dopóki nie dowie się wszystkiego.
Nie mogę wyjść teraz z roli. Nigdy nie dbałem o ten świat, ale o nią tak! Dla niej musi w końcu być bezpiecznie! Ja? Zginę tak czy siak: przysięga to wariant pierwszy. Mało? Wariant drugi: zostanę zabity w walce. Wniosek? Nie przeżyję tej wojny.
Nigdy się co do tego nie łudziłem, w przeciwieństwie do niej. Ciężko było mi słuchać jej wyobrażeń o pokoju na świecie. Mówiła, że będzie pomagać w odbudowie szkoły i zastanawiała się, czy będzie musiała powtarzać rok i czy zda OWUTEMY... Tworzyła wizje, nieraz zastanawiając się, co powie rodzinie i jak przyjaciele zareagują na wieść o naszym związku.
Nie mogę jej powiedzieć, załamałaby się.
To ja muszę być pewny, że jasna strona wygra. Że ten dureń pokona tego kretyna i nastanie pokój.
Nie mogę wyjść z tej roli. Maska zimnego drania znowu gości na mojej twarzy. Widzę jej lekkie drgnięcie powiek. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś mnie tam zobaczy. Nie sam na sam.


 – Sądzisz, że Ci powiem, tak? Przeliczyła się pani, panno Granger – cmokam z niezadowoleniem. – Zanim jednak opuścisz moje kwatery, odpowiesz mi na jedno pytanie – ciągnął, nie spoufalając się z nią. – Czy to ja według Ciebie zabiłem Dumbledore'a?
Musiał to usłyszeć. Jego umiejętności nie mogły się stać wykrywalne, nawet przez nią. Musi być perfekcyjnie przygotowany, by ocalić świat. W podświadomości prycha na to stwierdzenie. Chrzanić świat, musi ocalić ją!
Ona podnosi się majestatycznie, jej wzrok ogarnia całą moją postać. Kiedy jest już przy drzwiach, odwraca się, jakby w zamyśleniu kiwając głową na boki.
 – To dla mnie troszkę za dużo jak na jeden raz, Sev – jej głos lekko się załamuje. – Nie jestem głupia i ty dobrze o tym wiesz. – Miała rację, cholerną rację. – Za dużo się teraz dzieje, bym Ci mogła na to odpowiedzieć. Wiem i czuję – przykłada dłoń do lewej piersi. – jak było naprawdę, lecz, potrzebuję czasu – mówi, jak gdyby ją to bolało. – Muszę być pewna tego, co robię i mówię, a w tej chwili – przełyka łzy, by szybko wyrzucić z siebie ostatnie już dziś słowa. – Nie potrafię ci zaufać, Severusie. Wybacz – jej dłoń zaciska się kurczowo na klamce. – Wybacz.

Powiedziałam coś głupiego i...

Wszystkie emocje wylewają się z niej jakby tama pękała. Najpierw pojedyncze krople, następnie fale. Gwałtownie szarpie stare drzwi, by zniknąć po chwili. On dostrzega jeszcze zaciśnięte do krwi pięści i słyszy rozdzierający szloch w czasie, gdy drzwi powoli domykają się.
Trzask! Jego maska pęka, a on bierze zamach. Szklanka z kapką whisky leci.
Plask! Ciecz rozpryskuje się na wszystkie strony, szkło w licznych odłamkach spoczywa na podłodze.
Istne pobojowisko – nie tylko w jego komnatach, także w umyśle. Skrzaty to załatwią w pokoju, on musi się wyciszyć.
Być twardym, dla niej! Nie podda się, póki ona nie będzie bezpieczna!
Jego rysy wygładzają się w chwili aportacji. Pada na kolana tak szybko, jak tylko jest w stanie, by zadowolić beznosego czubka. Lecz ON i tak jest usatysfakcjonowany.
Nie dostał dziś prezentu, by spisał się na medal. Lewa ręka Czarnego Pana po raz kolejny okazała się niezwykle lojalna. Wszyscy świętują, a on planuje dalsze kroki pod wodzą ciemnej strony.
Nigdy nie był wśród nich wesoły. Wesoły Snape? Słyszał ktoś o czymś tak nierealnym?! Dlatego teraz nikogo nie dziwi jego szyderczy uśmiech; w rzeczywistości ponury.
Od dziś przyczynia się do zwycięstwa i odniesie je. Lecz za jaką cenę. Po raz kolejny rani najbliższą mu osobę, by chronić ją! Czy to źle? Racjonalnie ocenił, że to I dobry uczynek. Naprawdę dobry i za to musiał już wypić!
Nie wierzyłam, kiedy mówił, że kocha mnie
Myślałam zgubi mnie w tłumie, zdradzi z tobą lub z nią, za jakiś czas
Żadna z was nie zrozumie, jaki poczułam strach
Bałam się miłości, którą on chciał mi dać

Lód skuwa moje serce. Może wreszcie ono pęknie?
Organ pozostał w miejscu pustki.
Bez serca nie da sie żyć... Ja swoje zostawiłam przy nim.

Moja codzienność mnie zmienia, sama nie wiem już, czy potrafię żyć

Bladła. Chudła. Z każdym dniem coraz mniej życia w niej było. Wszyscy to zauważyli, lecz nic nie mogli z tym zrobić. Każdego odpychała od siebie. Cienie pod oczami robiły się mocniejsze z dnia na dzień. Nikomu nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Przysparzała im dodatkowych zmartwień, nie obchodziło jej to. Nic już jej nie obchodziło.
Nie mogę nikomu powiedzieć o nim. To nie byłoby uczciwe! Mieliśmy powiedzieć im o tym razem!!! Jak śmiałeś?! Do cholery Severusie, jak mogłeś mi to zrobić?!!
Szloch nieustanny dobiega zza ściany jej sypialni. Słyszą go co chwilę pomimo zaklęć. Mają przecież pokój, połączony zresztą, zaraz obok niej.
Mieszka teraz w Norze. Postanowili, że chwile spędzone z „rodziną” jej pomogą. Jej własna została odnaleziona i zamordowana przez Voldemorta. Dla niej zgodzili się, by Dracon Malfoy również zamieszkał z nimi. Nie chciała żadnego kontaktu fizycznego i tylko on był w stanie przebić się przez tę skorupę. Kiedy, bardzo rzadko, drzwi do jej pokoju były uchylone, to właśnie Ślizgon siedział z nią, przytulał ją. Razem patrzyli za okno, wpatrywali się w sufit, liczyli kolorowe kropki na ścianach. Harry’ego i Rona bardzo to irytowało. To oni byli jej przyjaciółmi, nie ta fretka!
Od dłuższego czasu nie wydała z siebie dźwięku, choćby jednego słowa. Gestami porozumiewała się z Molly czy Arturem, lecz tylko w najpilniejszych sprawach dotyczących jedzenia czy sprzątania. Wszyscy uważnie ją obserwowali, jeśli chcieli uzyskać odpowiedź. Nie próbowali już się do niej przytulać, łapać za rękę czy kłaść dłoni na ramieniu. Wzdrygała się, ilekroć coś takiego miało miejsce. Nawet przelotny dotyk wywoływał u niej dreszcze.
Z początku myśleli, ze to uraz powojenny i strata rodziców tak bardzo ją przytłoczyła, lecz w Mungu nic nie wykryli.

Sama o tym wiedziała. Nie potrzebowała mogomedyków do tego. Prawdą było, że to ona była ich lekarstwem na depresję po Fredzie, Tonks, Remusie i innych. Opiekowali się nią, zamartwiali tak bardzo, ze na dłuższą żałobę nie było czasu. Nie chcieli przecież dopuścić do następnej.

Ukrywam w sobie marzenia, dobrze wiedząc, że
Żadne z nich beze mnie nie spełni się

Szkoda tylko że ona tak nie potrafiła. Sama przeżywała żałobę. Zaśmiała się histerycznie, co wystraszyło Dracona gapiącego się w okno, by przejść po chwili w cichy płacz. Gdyby Severus to wiedział. Czarny, przecież to był jego ulubiony kolor. Kochał, gdy chodziła w czerni.


Być może Ślizgon zauważyłby jej nikły uśmiech, bo przyglądał się jej uważnie, lecz ona siedziała z nogami podwiniętymi pod brodę, głową schowaną. Nie mógł nic dostrzec, nawet jeśliby chciał.

Jak mogłam tak powiedzieć mu?
Jak mogłam nie zatrzymać słów?

Dźwigła się na nogi i cicho wyszła z pomieszczenia. Przyjaciel za nią.
Musiała pomyśleć. Nie tu.
Wybiegła przed dom, nie zważając na krzyki rudzielców i blondyna.
Aportowała się.



I wreszcie nadszedł ten czas: dziś miał się odbyć jego pogrzeb. On, pośmiertnie odznaczony orderem Merlina I klasy, jak cała Złota Trójca. Gdyby mógł, zapewne prychnąłby z pogardą, mimo że w kącikach oczu zbierałoby się szczęście.
Zebrali się wszyscy na polanie. Nad ziemią zbierały się gradowe chmury. Wicher przemieszczał liście w te i z powrotem. Pochówki reszty odbyły się dobę wcześniej. Najpierw uczniów, następnie nauczycieli, członków Zakonu. Oni spoczęli na wzgórzu, niedaleko Bijącej Wierzby, gdzie zrobiono cmentarz.
Jego zaś mięli pochować na błoniach, jako bohatera. W ten dzień nikt nie był grzebany, by oddać należny mu hołd.
Nie wszyscy chcieli się na to zgodzić się na to zgodzić, lecz Minerwa była nieugięta. Z pomocą Dumbledore’a – jego portretu – przekonała ich co do słuszności tej decyzji.
Jak ona chciała się wtedy odezwać. Wykrzyczeć im wszystkim, ze to właśnie on, nikt inny, tylko on na to zasługuje.
Ale nie mogła...

I pozwolić tak po prostu, by odejść mógł

I tak oto w ten deszczowy dzień siedzieli, niektórzy stali, otaczając trumnę. Ciemna była, czarna, hebanowa idealna dla niego. Nikt nie podchodził, by się pożegnać. Skrzynia była pusta. Ciała nie znaleziono. Zdrajcy Czarny Pan nie odda – tak powiedziała Minerwa na jednym ze spotkań, wzdychając ciężko.
Kilka osób wygłosiło mowę. Tak po prawdzie nie było tam nic pochlebnego. Mówili o odznaczeniu, o tym co robił. Większość w szoku słuchała wywodu o Snape’ie szpiegu, nie mogąc w to uwierzyć. Nie mówili o tym, jaki był. Cóż... może rzeczywiście dobrze zrobili? Dla nich był draniem...
Oh... ona tak chciała móc coś powiedzieć...
Nie zdołała.
W pewnym momencie, kiedy podnieśli różdżki w górę, mocny podmuch wiatru strącił jej apaszkę z szyi, jej ulubioną, bo od niego. Czarno – czerwony materiał w subtelną kratkę poleciał w kierunku trumny i spoczął w miejscu, gdzie byłoby jego serce. Ułożył się na kształt węża.
Zauważyły to tylko trzy osoby: Ona, dyrektorka i Dracon. Ta dwójka od razu spojrzała na zakapturzoną damską sylwetkę, która uśmiechnęła się lekko, czego oni nie zauważyli. Prawie dostali zawału, gdy połapali się, kto to jest. Już od trzech dni jej nie widzieli, odkąd zniknęła. Od dwóch miesięcy też nie widzieli jej uśmiechniętej. Nie wiedzieli, co o tym myśleć, lecz cieszyli się, że nic jej nie jest.
Ona w myślach podziękowała naturze za ten mały prezent. Szybko wyczarowała podobną chustę, by nikt się nie zorientował. Lecz było już za późno.
Wychowawczyni i Ślizgon już chcieli wyciągnąć różdżki, by sprawdzić, czy to na pewno ona. Miesiąc wcześniej skończyła się II Bitwa o Hogwart i od tego czasu ona prawie w ogóle nie używała czarów. Aportacja czy jakieś proste zaklęcia to i owszem. Ale nie pełnowymiarowa, a już na pewno nie bezróżdżkowa magia! Nie widzieli jej za dokładnie, lecz ta peleryna z pewnością należała do niej!
Ten lekki uśmiech zakropiony był dawką dumy. On pewnie przewróciłby tylko oczami, lecz w nich ujrzałaby kapkę satysfakcji. Ona w tym momencie poczuła, jak ciepło ją otula. Nawet jeśli jego już nie ma, ona się nie zmieniła. Ani odrobinę, pod względem charakteru oczywiście. Zawsze umiał ją przejrzeć, niemalże na wylot, więc przy nim nie musiała udawać. Tych zaklęć nauczyła się w samotni, to jest kiedy sama siedziała w pokoju... Nikt nie patrzył, zaczęła ćwiczyć pod osłoną Silencio. Po dwóch tyg. umiała podstawy, resztę szybko opanowała. Dwa dni przed jego pogrzebem zaczęła ćwiczyć klątwy, biało – i czarno – magiczne. Wychodziło jej to z każdą następną coraz lepiej.
Nawet się nie spostrzegła, a ceremonia już się skończyła. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić w kierunku Wierzby bądź aportować do domów. Dziewczyna jednak zważywszy na zaciekawione spojrzenia coraz częściej zwracane w jej kierunku – wcześniej zamyśleni spoglądali nic nie widzącym wzrokiem przed siebie bądź plotkowali – wyciągnęła różdżkę i aportowała się jako pierwsza z tego sporego tłumu. Nim ktokolwiek zacząłby się domyślać, kim była postać, jej już nie było. Zawiedziona tym była jedynie dwójka przyjaciół. Chcieli zobaczyć, czy nic jej nie jest. Nie zdążyli i nie mogli w to uwierzyć. Pustka jednak boleśnie dała im o sobie znać.



Uwielbiam noc. Właśnie dzięki niemu ją ubóstwiam. Dziś akurat jest pełnia. Kocham to. Jego trumna lśni w blasku księżyca, oświetlając lekko okolicę. Nie mogę zostać tu długo, lecz nie potrafię się oprzeć.
Pokusa, to ona nas do siebie zbliżyła. Kąciki ust podnoszą się lekko. Nie minęło wiele i ja nie zapomniałam. Nigdy tego nie zrobię.
Podchodzę szybkim krokiem, naśladując go, i dotykam matowego drewna. Tablica jest piękna, mimo to mnie tu czegoś brakuje. Lekko rysuję ukochanym nożykiem deski. Wyżłabiam węża. Chwilę przypatruję się temu, po czym nacinam opuszek kciuka lewej ręki. Krew spływa po nożu. Kieruję ją prosto do szczeliny. Po niedługim czasie zaleczam duży palec i przyglądam się swemu dziełu.

Gdybyś tylko teraz wiedział, jak jest mi źle...

Księżyc idealnie oświeca hebanowe deski, z których po lewej stronie, na wysokości serca prezentuje się czarna róża.
Zaklęcie udało się. Na ten widok szczery uśmiech zakwita na mej twarzy. Krew napoiła roślinę, więc dopiero po kilku dniach będę musiała się tu zjawić ponownie. Przynajmniej teraz wygląda tu jak należy, jest coś ode mnie.
Po chwili zerkam na zegarek i klnę szpetnie, po czym się delikatnie uśmiecham. Severus byłby w tej chwili dumny ze mnie. Nigdy się nie ograniczał przy mnie, nie chciałam tego. I proszę czym to poskutkowało. Zasiedziałam się.
Machnąwszy różdżką, znikam pod osłoną blednącej już nocy.



W Norze od kilku dni panował straszny zamęt. kiedy trzy dni przed pogrzebem Snape’a szatynka aportowała się, wszyscy wpadli w panikę. Po chwili Draco ich uspokoił. Sugerował, że powinna pobyć trochę sama. Nic złego jej się nie stanie. Lekko przestraszeni i zmartwieni powrócili do swych zajęć. Pod wieczór napięcie wzrosło, a kiedy rano stwierdzono, że nadal jej nie ma, nawet Ślizgon zaczął się zastanawiać, co jest grane. Była jego najlepszą przyjaciółką, zawsze mówiła mu o wszystkim. Sen nie przyszedł do niego tej nocy, następnej też nie.
Kiedy tydzień po ceremonii McGonagall przybyła do nich na obiad, po dziewczynie nadal ani widu, ani słychu. Nauczycielka pokrzepiła ich, mówiąc, że Hermiona to mądra, młoda kobieta. Wie, co robi. Poza tym to nie jest pewna, lecz chyba ją widziała. Opowiedziała im o tym, nie wciągając w to blondyna. Była świadoma tego, że na pewno miał jakiś powód, by nie mówić o tym zbyt szybko.


Draco w tym czasie pogrążony był w swoich myślach. On w przeciwieństwie do dyrektorki wiedział, że to była ona. Miał pewność. Wszędzie rozpozna jej nieugiętą sylwetkę. Wychwycił po jej postawie, że się zmieniła. Stała prosto, ukrywając się, lecz jakby lekko. Jej kręgosłup nie miał zbędnego bagażu. Prawie jak w czasie ostatniego roku. Wciąż była w skowronkach i to wtedy pierwszy raz porozmawiał z nią. Pomógł jej, gdy rzuciła Rudego. Ona uratowała go. Nie to żeby ją kochał! Nie jak dziewczynę, bardziej jak siostrę, której nigdy nie miał. Dzięki niej nie zabił Dumbledore’ i to ona ukryła go, gdy o to poprosił, mimo że nie za wiele jej powiedział, prawie nic, ukryła go.
Potrzebował tego czasu, by ogarnąć, co nią kierowało. Wpadł na to kilka dni temu, lecz nie bardzo chciał w to wierzyć. Wydawało mu się to nierealne. Przez te dni zrozumiał, że to była prawda. Kochała go. A on z pewnym uśmieszkiem zdziwił się, jak mógł tego nie zauważyć! Był Ślizgonem, do diaska! A to ona zachowała się jak jego żeńska wersja, tak dobrze ukrywając to.. przed wszystkimi. Zrozumiał z niemałym zdziwieniem. Pasowali do siebie.

Wszyscy podskoczyli, gdy drzwi zamknęły się z hukiem.


Teraz kiedy jestem z wami tu,
Czuję siłę swoich słów

Brązowowłosa piękność szła ulicą Pokątną. Była kobiecym ideałem. Okryta czernią, na ramionach hebanowa peleryna. Mężczyźni oglądali się za nią. Ona nie zwracała na nich uwagi. Jej mocno czerwone usta oblizywały lizaka w kształcie kulki. Czarnego jak smoła lizaka.
Zwróciła się do jednego z najbardziej uczęszczanych przez nią klubów. Wystrój odpowiadał jej samopoczuciu. Ciemno, wszędzie chmary dymu z papierosów. Podeszła szybko i usiadła przy barze.
 – Ognista whisky z lodem, limonką i miętą, Ben – wycedziła do mężczyzny czyszczącego szklanki, /stojącego tyłem do niej./
On obrócił się po chwili i uśmiech rozjaśnił mu twarz, gdy spojrzał na dziewczynę.
 – Miona, dawno Cię tutaj nie było – zaczął radośnie. – Zmieniłaś się – otaksował ją wzrokiem i gwizdnął, na co ona podniosła brew.
Kobieta rzuciła jednoznaczne spojrzenie na szklanki i alkohole.
 – Jasne, już spieszę – zaśmiał się kelner, by po chwili postawić przed nią drinka.

Może los da mi szansę znów

Szybkim ruchem przytknęła szklankę do ust i jednym haustem wypiła całość.
 – Jeszcze raz to samo – rzekła do kolegi.
Ben zdziwiony przyszykował kolejny napój.
 – Ładnie to tak upijać się w ciągu dnia, panno Granger? – Ten głos, tak doskonale jej znany, rozległ się tuż przy jej uchu.
Ona prawie ze stołka spadając, odwróciła się, by ujrzeć, jak mężczyzna z jej snów wypija jej trunek.
 – Nie myślałaś chyba, ze uda ci się ode mnie uwolnić? – prychnął szyderczo na widok moich rozdziawionych w niedowierzaniu ust. – Podjęłaś decyzję, teraz nie pozwolę ci się wycofać – dodał po chwili.

Jego uśmiech stał się szelmowski, kiedy otaksował mnie wzrokiem. Spodobało mu się – pomyślałam pewnie.
Nie spuszczając wzroku z niego, powiedziałam:
 – Dzięki, Ben.    

Ten lekko kiwnął głową w szoku. Snape... był na jego pogrzebie, c’nie?
Ona chwyciła mężczyznę za rękę i zniknęli po chwili.


O nic nie pytała, naparła na niego, zarzucając mu ręce na szyję i wpiła się w jego usta. Tak za tym tęskniła. Odwzajemnił to. Włożyli w ten pocałunek wszystkie swoje emocje. Jej gniew, kiedy to chciała go znienawidzić, że nic jej nie powiedział o sprawie siwobrodego. Jego niemoc w tamtej sytuacji. Jej udrękę, tak bardzo wariowała bez niego. Jego niepewność, gdy nie był przekonany, czy aby na pewno wszystko poszło dobrze. Ich miłość i oddanie, nie potrafiłaby bez niego żyć, przywróciłby zza grobu, gdyby tylko mógł.
Pocałunek najpierw był namiętny, a potem przeszedł w czuły i delikatny.

Porozmawiali dopiero następnego ranka.
 – Kocham Cię, wiesz o tym? – zapytał, przyciągając ją do siebie.
 – Wiem – przysunęła się do niego jeszcze bliżej. – Ja ciebie też – położyła się na nim, a na jego ustach wycisnęła słodki pocałunek. – Ja... po prostu potrzebowałam czasu – zaczęła, jąkając się.
On lustrował ją uważnie spojrzeniem.
 – W tym dniu obwody mi się przeciążyły – zaśmiała sie lekko, powodując delikatny uśmiech na jego twarzy. – Nie masz mi tego za złe? – spytała zmartwiona, z wyczekiwaniem patrząc mu w oczy.
 – Nie, Miona – odparł, muskając jej usta. – A co z tobą?
 – Hm? – zdziwiła się kobieta. – Nie bardzo rozumiem.
 – Nie jesteś na mnie zła, że ci o niczym nie powiedziałem?
Zturlała się z niego, zanim odpowiedziała.
 – Tak, to znaczy byłam i to bardziej wściekła niż możesz sobie wyobrazić, lecz... zrozumiałam. Potrzebowałam chwili. Poza tym to było jedno, właściwie niedomówienie – uśmiechnęła się promiennie do niego.
 – Ale musisz mi coś obiecać – powaga w jej głosie uczuliła Severusa, by uważnie słuchał. Niemo pokazał, by kontynuowała. – Obiecaj mi, ze nigdy, ale to nigdy Severusie mnie już nie okłamiesz.
 – Obiecuję! – wyszeptał prosto w jej ucho.
 – I mam do ciebie pytanie: jak właściwie przeżyłeś?
 – Zdolność metamorfoga jednak na coś się przydała – odpowiedział z chytrym uśmiechem.
 – Naprawdę? – spytała z ciekawością.
 – Tak – przytaknął. – A teraz ty mi daj na coś odpowiedź, tylko nie kłam – zastrzegł poważnie, unosząc się z łóżka.
 – Dobrze  – zdziwiona odpowiedziała. – Będę uczciwa, choć – dodała, marszcząc brwi – ja zawsze taka jestem!
– Wiem – przewrócił oczami.
Ukląkł przy łóżku zwrócony w jej stronę.
 – Hermiono Jane Granger, uczynisz mi ten zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? – spytał poważnie, otwierając malutkie, srebrne pudełeczko.
Kobieta, która dotąd klęczała na kolanach na łóżku, zakopana w pościeli, z wrażenia spadła z łóżka. Na szczęście prosto na niego.
 – Ja.. – nie myśląc za wiele, zaczęła go całować. – Tak, tak, tak! – szeptała z każdym pocałunkiem coraz głośniej.
Kiedy wstali, Severus założył narzeczonej pierścionek na palec i pocałował namiętnie, po czym odsunął ją od siebie. Ona zamroczona, on za złośliwym uśmieszkiem na ustach. Dobrze wiedział, że nie zawsze potrafi logicznie myśleć przy nim.
 – Za 5h ślub, kochana – spokojnie mówił, jak gdyby nigdy pościeliwszy łóżko. – Chyba chcesz się przygotować? – To mówiąc, posłał jej smirka i wyszedł z komnat.
Ona oparła się o drzwi, zagryzając wargę.
 – Zabiję go kiedyś – pomyślała ze śmiechem.

Ich pamiątkę ślubną stanowił tatuaż magiczny na nadgarstkach: symbol nieskończoności z napisami:


W drzwiach stała kobieta. Młoda, łudząco podobna do ich przyjaciółki!
Pani Weasley przyłożyła lewą rękę do serca, oddychając głęboko.
McGonagall krzyknęła krótko.
Artur zakrztusił się pitą herbatą.
George upuścił ulubiony kubek, który rozleciał się na miliony kawałków.
Zaś nowa Złota Trójca Hogwartu z wrażenia spadła z kanapy, na której jeszcze przed sekundą siedzieli.
Ginny natomiast, która w tym czasie schodziła po schodach, wyrżnęła jak długa z ostatnich kilku stopni. Nie wiadomo, jak stanęła normalnie przy schodach, nie ucałowawszy podłogi.
Wszyscy wgapiali się w czarną postać, która patrzyła na nich ze złośliwym smirkiem. Zastanawiali się, czy sie czymś nie struli bądź nie mają zbiorowego snu.
Wygląda na to, ze odzyskali przyjaciółkę, lecz... w jakiejś dziwnej wersji. Jakby przypominającej Snape’a!
 – Zamknijcie buzie – poleciła im grzecznie. – Nie wyglądacie zbyt inteligentnie – prychnęła jeszcze, nim przeszła do kuchni.
Jak jeden mąż wykonali jej ‘rozkaz’, a Draco, pierwszy otrząsnąwszy się z letargu, pobiegł ją uściskać. Reszta nie bardzo wiedziała, co robić. Nie było jej prawie 3 tyg.
Uściskawszy Dracona, wyszeptała mu cicho do ucha.
– Nawet nie wiesz, jak mi cię brakowało, Smoku.
O mało się chłopak nie popłakał. Przed chwilą przemówiła po raz I od dłuższego czasu, a teraz coś takiego!
– To najmilsze co dotąd usłyszałem – odparł jej cicho.
Ta zaśmiała się lekko, powodując jego uśmiech.
– Wróciłam! – zawołała, odwracając się do wszystkich z lekkim uśmiechem.
– To naprawdę ty, Mionka? – zapytali razem Harry, Ron i Ginny.
Każdy z niepokojem wyczekiwał odpowiedzi. Co prawda nie było to zbyt jasne. Nie poznali jej, bo... Wyglądała.. inaczej. Pięknie, ślicznie, seksownie?! Jej twarz ozdabiały lekkie, puszyste loki pachnące limonką. To akurat wyczuł blondyn podczas tulenia. Były krótkie! Ścięła włosy – uświadomiło sobie całe damskie towarzystwo w jednej chwili. Przewiązała je czarną bandaną, którą McGonagall skądś kojarzyła. Jej usta ubarwione w odcieniu ognistej czerwieni oraz kocie oczy na powiekach. Rzęsy chyba malowane – zastanawiały się panie, studiując jej twarz od chwili wejścia. Ubrana była w karmazynową sukienkę przed kolana, czarną skórzaną ramoneskę; a na nogach miała lśniące czernią glany.
Nie poznali jej ani tych ruchów, tej postawy. Stała przy blacie, szukając w kredensie szklanki. Sięgnąwszy po przezroczą z akcentem czarni, przytaknęła:
– Tak. – Obróciła się do nich, pstrykając palcami. Po chwili oblizała krawędź lampki, przymykając oczy na chwilę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech z serii „ja coś wiem, a ty nie!” – I nie tylko ja! – To mówiąc, pstryknęła po raz wtóry palcami.
Na jej ramieniu pojawił się czarny kruk. Majestatycznie wypiął się, zwracając uwagę rodziny na siebie. Upewniając się, ze ich zdezorientowane miny nie znikną tak szybko, wyjątkiem był Draco, który puścił jej oczko, powiedziała:
– No, a teraz zrób to swoje czary-mary – kruk przewrócił oczami! mógł przysiąc blondyn – i naciesz się ich minami. Wiem, że chcesz! – zdradziła z bananem na twarzy.
Nikt nie chciał się odezwać, nadal spodziewając się halucynacji. To musiał być sen! Na ich oczach kruk zakrakał, przeleciał na środek pokoju i już po chwili przy kominku stał nie kto inny jak Severus Snape, Postrach Hogwartu we własnej osobie!
– Ginny, uszczypnij mnie – rzekło dziecię, które pokonało Czarnego Pana.
– I mnie – rozległy się zewsząd głosy.
Severus w tym czasie miał ubaw po pachy. Zdecydował, że musi się później odwdzięczyć swojej żonie. posłał jej niepostrzeżenie szelmowski uśmiech, na co ona odpowiedziała zmysłowym ruchem języka, zmazując drobiny szminki. Musiał się opanować, do cholery! Nie pośród Gryfonów, Hermiono!
McGonagall pierwsza z okrzykiem bojowym ruszyła na niego, na co Hermiona ze śmiechu zakrztusiła się whisky. Smok poklepawszy ją lekko po plecach, rzucił lekkie Silencio, by zapytać:
– Hermi, wiesz, że nie jestem ślepy? – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. – Jesteście razem, prawda? Dlatego tak rozpaczałaś, dlatego...
Jego wywód przerwała skinieniem głowy i posłaniem mu lekkiego spojrzenia. Odczytał je poprawnie i powiedział:
– Gratulacje! – przytuliwszy ją mocno, zdezaktywował zaklęcie.
Jej mąż w tym czasie odpowiedziawszy na wszystkie zawiłe kwestie, posłał w jej kierunku badawcze spojrzenie. Skinęła mu głową, wyrażając, że wszystko jest w porządku.
Teraz najtrudniejsza część – oboje zdawali sobie z tego sprawę. Westchnęli zgodnie, po czym zbliżyli się lekko do siebie.
– To jeszcze nie wszystko – zakomunikowała szatynka, siadając obok Mistrza Eliksirów.
– Tak – poparł ją, biorąc za rękę.
Zarówno dyrektorka jak i państwo Weasley wymienili między sobą spojrzenia. Szybko, pomimo szoku, rozgryźli, o co im chodzi. Draco położywszy swe dłonie na ramieniu Seva i miony, przekazał im swoje wsparcie, obserwując przyjaciół. Pozostała czwórka nie zauważywszy niczego szczególnego, wpatrywała się w nich.
Młoda para popatrzyła na siebie, po czym kierując spojrzenia na swych przyjaciół, kolegów i rodzinę, oświadczyła:
– Jesteśmy razem.
Spokojny jej uśmiech, jego z satysfakcją. Gratulacje od rodziców rudych istot. Opiekunki Gryffindoru oraz Dracona, omdlenie Harry'ego I Rona. Nikogo to specjalnie nie zdziwiło.
Ginny po chwili przyłączyła się do życzeń, tłumacząc, że nie spodziewała się tego, ale bardzo cieszy się ich szczęściem.
 - Lecz skoro tak to my również chcemy coś ogłosić - zapowiedziała rudowłosa, podchodząc do stojącego za nimi chłopaka.
 - My również jesteśmy parą - dokończył blondyn, przyciągając ją do siebie.
Obudziwszy się właśnie chłopcy, usłyszeli to i ponownie zemdleli, na co wszyscy przypomni wybuchnęli śmiechem. Kiedy się uspokoili parze złożono gratulacje i wyjaśniono pewną kwestię.
 - Wiecie co, chyba zaszła pomyłka - zaczęła Hermiona, patrząc z niepokojem na Seva.
 - O co chodzi, Miona - dopytał blondyn.
 - Może najpierw przenieśmy ich w bezpieczne miejsce - oświadczył Severus, patrząc na nieprzytomnych Gryfonów z obrzydzeniem. Domyślił się, o co chodzi jego kobiecie i postanowił ją uwolnić trochę od tego. Im szybciej powiedzą, tym szybciej stąd wyjdą, a potem... - Gotowi są dostać zawału, usłyszawszy wyjaśnienia - zadrwił mężczyzna.
 - Kontynuujcie - zaczął Ron, pomagając wstać Harry'emu z podłogi.
Usiadłszy z powrotem na kanapie, oparli się o zagłówki i oznajmili:
 - Chyba nic gorszego już nie możemy usłyszeć - westchnęli ciężko.
Na to Hermiona powstrzymała śmiech, lecz młody Ślizgon nie. Nie mógł przestać się chichrać. Natomiast na obliczu Mistrza Eliksirów wykwitł zaś złośliwy smirk, mówiący: 'Chcecie, to macie!'.
 - Jesteśmy Z Hermioną...
 - Tak, wiemy - przerwał mu Ron, krzywiąc się - razem. To nic nowego.
 - małżeństwem - dokończyła szatynka, wpijając się w usta czarnookiego. Oh ten jego przeklęty uśmiech - przez niego (nie panowała nad sobą!) trafiał ją szlag!
On, nie mogąc się powstrzymać, teleportował ich do swych komnat, zostawiając rodzinkę w stanie głębokiego szoku. Nie wszystkich oczywiście. Draco wciąż się śmiał, a gdy zerkał, jak Potter i Łasic szczypią się, najmocniej jak potrafią, wybuchał śmiechem od nowa. Ginny siedziała rozbawiona, co chwilę całując blondyna, by w końcu przestał się śmiać. George stwierdził, że Snape ma jednak gust, więc poszedł się przewietrzyć, odprowadzając profesor McGonagall do zamku. Ona przed wyjściem wymieniła tylko wiele mówiące, a dokładnie: 'You know what I mean', spojrzenia Z Arturem I Molly.
A co z młodym małżeństwem?
Przyjmijmy, że to, co się dzieje w prywatnych komnatach Severusa, zostaje w prywatnych komnatach Severusa, więc...
Cicho Sza!
Może los da mi szansę znów...