Miłego czytania!
Napiszcie swoje wrażenia! Kite napewno będzie wdzięczna :D
Sad end or catastrophy end.. maybe
not?
Autor: Kite Millie
Brązowowłosa upita szczęściem cicho przemykała
korytarzami Hogwartu. Lochy nigdy nie były najprzyjemniejszym miejscem, lecz od
pewnego czasu czuła się tutaj jak w domu. Nie było jej zimno pomimo późnej
a może bardzo wczesnej pory. Jego bluza na jej ciele
niosła bezpieczeństwo, a jego orzeźwiająca woda toaletowa
otulała ją. Drżała, ilekroć wciągnęła do płuc ten niesamowity zapach. Rozwiane
włosy nieraz zasłaniały jej obraz, kiedy szybko przemierzała drogę do pokoju.
Chciała znaleźć się u siebie, nie licząc wcześniejszego nakrycia jej przez
któregokolwiek z nauczycieli. Położyć się w wannie pełnej wody
i pomyśleć. Następnie zasnąć na cudownym łożu z baldachimem, który
będzie jej przypominał właśnie jego. Oddać się w krainę
Morfeusza, śniąc o nim.
Przez te sześć lat zapoznała się z wszelkimi
sposobami ucieczki, zarówno głośnej jak i cichej, takiej by zmylić wroga,
zablokować go czy schwytać. Tym razem cichutko jak myszka weszła do swego
dormitorium, uważając, by nie zbudzić współlokatora. Nie lubiła się tłumaczyć.
Nikomu, nigdy. Następnie oddała się wcześniejszym planom.
W
jego czułych ramionach szybko przychodził sen.
Iskierki rozbłysły w jej czekoladowych oczach.
Już rozbudzona, z błogim uśmiechem rozejrzała się wokół. Upewniwszy się,
że ma jeszcze dużo czasu do śniadania i że nie jest już senna, położyła
się z powrotem na łożu. Rękoma podparła głowę, nogi ugięła
w kolanach, a jej rozmarzone spojrzenie śmigało w tę
i wewte, przyglądając się zaczarowanym wężom. Baldachim w kolorze
głębokiej czerni z odcieniem szmaragdu delikatnie powiewał pod lekkimi
podmuchami wiaterku, który ochładzał pomieszczenie, wpadając przez uchylone
okno. Kochała go. Tutaj nie tylko mowa o tym cudnym materiale. Już od
jakiegoś czasu próbowała sobie wmówić co innego, lecz serce nie sługa.
Kiedy się skupiła, zrozumiała, że zamiast się
wycofać, z każdym dniem brnie w to co raz głębiej.
Z początku nie bardzo jej się to podobało. Lecz
z czasem zauważyła jego wzrok. Spojrzeniem głodnym,
pełnym czułości czy zaborczości, gdy przytulała się do Rona, obdarzał ją niemal
co dzień. Dawno temu nauczyła się nie zwracać uwagi na inwektywy. W każdej
dostrzegać metaforę, by prawidłowo odczytać sens. W końcu nie miał szans.
Uparta była, toteż skutecznie do celu dążyła. Czym on był? Jego sercem. Czy je zdobyła?
Też pytanie, jej mottem stało się: zawsze będę mieć to, co chcę!
Czy to znaczy, że wszystko poszło jak
z płatka? Niekoniecznie, gdyż byli szczęśliwi, czasu nie liczyli..
Posłuchajcie tej krótkiej historii:
To taka krótka historia,
Mogłam napisać jej kolejną część
VI rok, niełatwo jest nauczać tych półgłówków...
Rozmowa z Dumbledore'em też nie poszła najlepiej. Jeszcze ten przeklęty
pierścień! Tylko ona w tamtej chwili trzymała mnie na
powierzchni. Mimo mego kłamstwa, a raczej niedomówienia chętnie spędzałem
z nią każdą wolną chwilę. Przy niej odzyskałem dawną
energię, zapał i, choć wydaje się to paradoksem, poczułem się młody
i przystojny.
Chciałem do tego nie dopuścić. Oczywiście że
chciałem, ba, nawet nie raz próbowałem. Było wiele przeciw, by związek nie miał
racji bytu. Lecz ona była uparta. Nie bardziej ode mnie, lecz o uzależniłem
się od tego. Tak słodko marszczyła nosek, gdy wydawała polecenia z rządzą
mordu w oczach. Nigdy nie tupała nogą jak sześciolatka, zaczęła postępem
kusić. Wpadłem. Była moją ostoją i nie wyobrażałem już sobie życia bez niej.
Młody? Piękny? Z czasem uwierzyłem jej, że nie mówi tak, by mnie
przekonać, lecz wierzy w to. Pokazała, że taki jestem dla niej
i tylko to się liczyło!
Chcę się tym cieszyć, póki mogę. Zbyt wiele błędów
popełniłem, by przejść przez życie wraz z nią. Wiem o tym
i zdaję sobie sprawę, że to tylko mały prezent od Merlina. Teraz przyjdzie
pora wykonać brudną robotę i umrzeć. To nie będzie wystarczające. Nie dla
mnie.
– Harry,
Harry co się stało? – bezwiednie potrząsam nim, chcąc wydobyć informacje. On
niepewnie chwieje się na nogach i mija chwila, nim zaczyna mówić.
– Dumbledore
nie żyje – wykrztusza z siebie.
Zastygam, Ron także. To nie koniec nowin.
– Snape go
zabił! – teraz krzyczy, a ja w duchu czuję ulgę, że są tu zaklęcia
wyciszające, i niedowierzanie. Przesłyszałam
się, racja? On nie powiedział tego, co ja myślę, że powiedział. Albo.. pomylił
się!
– Harry! –
wydzieram się tak, że uspokajają się natychmiast i wstrząśnięci przenoszą
na mnie wzrok. – Powtórz raz jeszcze – cicho nakazuję, jak robot.
– Snape
zabił – przełyka głośno ślinę – Dumbledore'a. Na wieży astronomicznej – dodaje
po chwili. – Widziałem to. – Stwierdza fakty.
Razem z Ronem powoli podchodzą do okna, by
popatrzeć na rozchodzących się uczniów. Wiatr mocno wieje, deszcz zacina.
Staram się nie wpaść w panikę, myśleć
racjonalnie. To nie może być prawda. Na raz rozlega się grzmot, a ja
wybiegam tajnym przejściem, kierując się do lochów. Chłopcy nie zwracają na
mnie uwagi, zajęci obserwowaniem. I dobrze.
Ślizgoni znikają w przejściu PWŚ, ja zaś
niepostrzeżenie skradam się do komnat Mistrza Eliksirów.
Pusto. Siadam na fotelu ustawionym tyłem do
wejścia. Kiedy nauczyciel wchodzi do środka, nie zauważa mnie. Idzie prosto do
barku z alkoholem. Nalewa sobie Ognistej Whisky i już bierze szklankę
do ust.
Machnięciem różdżki rozpalam ogień w kominku.
On, zdezorientowany, podskakuje lekko. Szybko obraca się w moją stronę
z różdżką w ręce. Mierzy we mnie. Zauważam, że szatę zmoczyła mu
Whisky, a i po brodzie kapią kropelki płynu. Normalnie roześmiałabym się,
widząc go w takim stanie, a on na to zmarszczyłby tylko brwi, mówiąc
pod nosem: I co do cholery jest takie śmieszne?! Lecz to nie była ani
normalna, ani tym bardziej odpowiednia chwila.
Na mój widok podnosi lekko brew, lecz opuszcza
różdżkę.
– Granger –
warczy. – Jak widzę, nie straszna jest ci avada. – Kpi sobie, ścierając rękawem
ciecz kapiącą z brody.
Po chwili kontynuuje nalewanie alkoholu, nie
zwracając na mnie uwagi. Musiało go zaintrygować moje milczenie, dlatego
podnosi wzrok, by dostrzec mój poważny wyraz twarzy. Unosi drugą brew, niemo
pytając, o co chodzi.
– Jak? –
pytam szeptem, prawie niezauważalnie dreszcze przebiegają mi po plecach.
Jednym haustem opróżnia swą szklankę
i kolejną, zanim decyduje się przemówić.
– Zwykle
zaklęcie uśmiercające, chyba poznałaś je na IV roku?
Jego szorstki głos i kpiny nie uspokajają tej
rzeki myśli, jaka przepływa mi przez głowę. Ranią tym, że mi nie ufa. Lecz czy
ja w takiej sytuacji powinnam mu jeszcze ufać?
– Dlaczego?
– uświadamiam sobie, że mój głos przypomina robota. Zimny, ani cienia uczuć.
– To dłuższa
historia. – Usilnie stara się mnie zdenerwować, lecz w ten wieczór ja nie
jestem podatna na kłótnię. Nie dam się sprowokować.
– Widzisz,
Severusie – szok lekko wypełnia jego oczy, podpowiadając mi, że się tego nie
spodziewał, nie w tej chwili, i tak szybko jak się pojawił, znika
w bezkresnej ciemności. Mówię wolno, lecz dobitnie. – Ja już siedzę – by
poprzeć te słowa rozpieram się bardziej na fotelu, zakładając nogę na nogę –
nic mnie raczej z nóg zbić nie może. – Nie potrafię sobie odpuścić tej
drobiny złośliwości. Nie wobec niego. – Mów. Słucham uważnie – pstrykam
palcami, by za chwilę trzymać w nich kieliszek wina. Obserwuję go
z rosnącą ciekawością, niczym drapieżnik. Ciekawe, co dziś jeszcze mi
powie? Jak będą brzmiały jego kłamstwa. Wino w ten czas cierpnie mi na
języku.
Wiedziałem, że to się stanie. Prędzej czy później.
Poniekąd byłem na to przygotowany. Zaś z drugiej strony zaskoczyła mnie.
Żeby od tak przychodzić do mordercy i żądać
wyjaśnień?! Jeszcze spokojnie siedząc sobie w pomieszczeniu. Tylko on
i ona.
Nie boi się, nie okazuje nawet cienia strachu.
Potrafię to wyczuć.
Lecz tu nie wyczuwam. Kiedy po raz wtóry taksuję ją
wzrokiem, ona siedzi niewzruszenie jak skała. Kiedyś dawno by już trzasnęła
drzwiami, lecz nie dziś. Dlaczego do cholery?!
Nie bojąc się niczego, przypuściła atak frontalny.
Dała mi do zrozumienia, że nie ruszy się stąd, nawet z moją pomocą, dopóki
nie dowie się wszystkiego.
Nie mogę wyjść teraz z roli. Nigdy nie dbałem
o ten świat, ale o nią tak! Dla niej musi w końcu być
bezpiecznie! Ja? Zginę tak czy siak: przysięga to wariant pierwszy. Mało?
Wariant drugi: zostanę zabity w walce. Wniosek? Nie przeżyję tej wojny.
Nigdy się co do tego nie łudziłem,
w przeciwieństwie do niej. Ciężko było mi słuchać jej wyobrażeń
o pokoju na świecie. Mówiła, że będzie pomagać w odbudowie szkoły
i zastanawiała się, czy będzie musiała powtarzać rok i czy zda
OWUTEMY... Tworzyła wizje, nieraz zastanawiając się, co powie rodzinie
i jak przyjaciele zareagują na wieść o naszym związku.
Nie mogę jej powiedzieć, załamałaby się.
To ja muszę być pewny, że jasna strona wygra. Że
ten dureń pokona tego kretyna i nastanie pokój.
Nie mogę wyjść z tej roli. Maska zimnego
drania znowu gości na mojej twarzy. Widzę jej lekkie drgnięcie powiek. Nie
przypuszczała, że jeszcze kiedyś mnie tam zobaczy. Nie sam na sam.
– Sądzisz,
że Ci powiem, tak? Przeliczyła się pani, panno Granger – cmokam
z niezadowoleniem. – Zanim jednak opuścisz moje kwatery, odpowiesz mi na
jedno pytanie – ciągnął, nie spoufalając się z nią. – Czy to ja według
Ciebie zabiłem Dumbledore'a?
Musiał to usłyszeć. Jego umiejętności nie mogły się
stać wykrywalne, nawet przez nią. Musi być perfekcyjnie przygotowany, by ocalić
świat. W podświadomości prycha na to stwierdzenie. Chrzanić świat, musi ocalić ją!
Ona podnosi się majestatycznie, jej wzrok ogarnia
całą moją postać. Kiedy jest już przy drzwiach, odwraca się, jakby
w zamyśleniu kiwając głową na boki.
– To dla
mnie troszkę za dużo jak na jeden raz, Sev – jej głos lekko się załamuje. – Nie
jestem głupia i ty dobrze o tym wiesz. – Miała rację, cholerną rację. – Za dużo się teraz dzieje, bym Ci
mogła na to odpowiedzieć. Wiem i czuję – przykłada dłoń do lewej piersi. –
jak było naprawdę, lecz, potrzebuję czasu – mówi, jak gdyby ją to bolało. –
Muszę być pewna tego, co robię i mówię, a w tej chwili – przełyka
łzy, by szybko wyrzucić z siebie ostatnie już dziś słowa. – Nie potrafię
ci zaufać, Severusie. Wybacz – jej dłoń zaciska się kurczowo na klamce. –
Wybacz.
Powiedziałam
coś głupiego i...
Wszystkie emocje wylewają się z niej jakby
tama pękała. Najpierw pojedyncze krople, następnie fale. Gwałtownie szarpie
stare drzwi, by zniknąć po chwili. On dostrzega jeszcze zaciśnięte do krwi
pięści i słyszy rozdzierający szloch w czasie, gdy drzwi powoli
domykają się.
Trzask! Jego maska pęka, a on bierze zamach.
Szklanka z kapką whisky leci.
Plask! Ciecz rozpryskuje się na wszystkie strony,
szkło w licznych odłamkach spoczywa na podłodze.
Istne pobojowisko – nie tylko w jego
komnatach, także w umyśle. Skrzaty to załatwią w pokoju, on musi się
wyciszyć.
Być twardym, dla niej! Nie podda się, póki ona nie
będzie bezpieczna!
Jego rysy wygładzają się w chwili aportacji.
Pada na kolana tak szybko, jak tylko jest w stanie, by zadowolić beznosego
czubka. Lecz ON i tak jest usatysfakcjonowany.
Nie dostał dziś prezentu, by spisał się na medal.
Lewa ręka Czarnego Pana po raz kolejny okazała się niezwykle lojalna. Wszyscy
świętują, a on planuje dalsze kroki pod wodzą ciemnej strony.
Nigdy nie był wśród nich wesoły. Wesoły Snape?
Słyszał ktoś o czymś tak nierealnym?! Dlatego teraz nikogo nie dziwi jego
szyderczy uśmiech; w rzeczywistości ponury.
Od dziś przyczynia się do zwycięstwa
i odniesie je. Lecz za jaką cenę. Po raz kolejny rani najbliższą mu osobę,
by chronić ją! Czy to źle? Racjonalnie ocenił, że to I dobry uczynek.
Naprawdę dobry i za to musiał już wypić!
Nie
wierzyłam, kiedy mówił, że kocha mnie
Myślałam
zgubi mnie w tłumie, zdradzi z tobą lub z nią, za jakiś czas
Żadna
z was nie zrozumie, jaki poczułam strach
Bałam
się miłości, którą on chciał mi dać
Lód skuwa moje serce. Może wreszcie ono pęknie?
Organ pozostał w miejscu pustki.
Bez serca nie da sie żyć... Ja swoje zostawiłam
przy nim.
Moja
codzienność mnie zmienia, sama nie wiem już, czy potrafię żyć
Bladła. Chudła. Z każdym dniem coraz mniej
życia w niej było. Wszyscy to zauważyli, lecz nic nie mogli z tym
zrobić. Każdego odpychała od siebie. Cienie pod oczami robiły się mocniejsze
z dnia na dzień. Nikomu nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Przysparzała
im dodatkowych zmartwień, nie obchodziło jej to. Nic już jej nie obchodziło.
Nie mogę nikomu
powiedzieć o nim. To nie byłoby uczciwe! Mieliśmy powiedzieć im o tym
razem!!! Jak śmiałeś?! Do cholery Severusie, jak mogłeś mi to zrobić?!!
Szloch nieustanny dobiega zza ściany jej sypialni.
Słyszą go co chwilę pomimo zaklęć. Mają przecież pokój, połączony zresztą,
zaraz obok niej.
Mieszka teraz w Norze. Postanowili, że chwile
spędzone z „rodziną” jej pomogą. Jej własna została odnaleziona
i zamordowana przez Voldemorta. Dla niej zgodzili się, by Dracon Malfoy
również zamieszkał z nimi. Nie chciała żadnego kontaktu fizycznego
i tylko on był w stanie przebić się przez tę skorupę. Kiedy, bardzo
rzadko, drzwi do jej pokoju były uchylone, to właśnie Ślizgon siedział
z nią, przytulał ją. Razem patrzyli za okno, wpatrywali się w sufit,
liczyli kolorowe kropki na ścianach. Harry’ego i Rona bardzo to irytowało.
To oni byli jej przyjaciółmi, nie ta fretka!
Od dłuższego czasu nie wydała z siebie
dźwięku, choćby jednego słowa. Gestami porozumiewała się z Molly czy
Arturem, lecz tylko w najpilniejszych sprawach dotyczących jedzenia czy
sprzątania. Wszyscy uważnie ją obserwowali, jeśli chcieli uzyskać odpowiedź.
Nie próbowali już się do niej przytulać, łapać za rękę czy kłaść dłoni na
ramieniu. Wzdrygała się, ilekroć coś takiego miało miejsce. Nawet przelotny
dotyk wywoływał u niej dreszcze.
Z początku myśleli, ze to uraz powojenny
i strata rodziców tak bardzo ją przytłoczyła, lecz w Mungu nic nie
wykryli.
Sama o tym wiedziała. Nie potrzebowała
mogomedyków do tego. Prawdą było, że to ona była ich lekarstwem na depresję po
Fredzie, Tonks, Remusie i innych. Opiekowali się nią, zamartwiali tak
bardzo, ze na dłuższą żałobę nie było czasu. Nie chcieli przecież dopuścić do
następnej.
Ukrywam
w sobie marzenia, dobrze wiedząc, że
Żadne
z nich beze mnie nie spełni się
Szkoda tylko że
ona tak nie potrafiła. Sama przeżywała żałobę. Zaśmiała
się histerycznie, co wystraszyło Dracona gapiącego się w okno, by przejść
po chwili w cichy płacz. Gdyby
Severus to wiedział. Czarny, przecież to był jego ulubiony kolor. Kochał, gdy
chodziła w czerni.
Być może Ślizgon zauważyłby jej nikły uśmiech, bo
przyglądał się jej uważnie, lecz ona siedziała z nogami podwiniętymi pod
brodę, głową schowaną. Nie mógł nic dostrzec, nawet jeśliby chciał.
Jak
mogłam tak powiedzieć mu?
Jak
mogłam nie zatrzymać słów?
Dźwigła się na nogi i cicho wyszła
z pomieszczenia. Przyjaciel za nią.
Musiała pomyśleć. Nie tu.
Wybiegła przed dom, nie zważając na krzyki rudzielców
i blondyna.
Aportowała się.
I wreszcie nadszedł ten czas: dziś miał się odbyć jego
pogrzeb. On, pośmiertnie odznaczony orderem Merlina I klasy, jak
cała Złota Trójca. Gdyby mógł, zapewne prychnąłby z pogardą, mimo że w kącikach
oczu zbierałoby się szczęście.
Zebrali się wszyscy na polanie. Nad ziemią zbierały
się gradowe chmury. Wicher przemieszczał liście w te
i z powrotem. Pochówki reszty odbyły się dobę wcześniej. Najpierw
uczniów, następnie nauczycieli, członków Zakonu. Oni spoczęli na wzgórzu, niedaleko
Bijącej Wierzby, gdzie zrobiono cmentarz.
Jego
zaś mięli pochować na błoniach, jako bohatera. W ten dzień nikt nie był
grzebany, by oddać należny mu hołd.
Nie wszyscy chcieli się na to zgodzić się na to
zgodzić, lecz Minerwa była nieugięta. Z pomocą Dumbledore’a – jego
portretu – przekonała ich co do słuszności tej decyzji.
Jak ona chciała się wtedy odezwać. Wykrzyczeć im
wszystkim, ze to właśnie on, nikt inny, tylko on
na to zasługuje.
Ale nie mogła...
I
pozwolić tak po prostu, by odejść mógł
I tak oto w ten deszczowy dzień siedzieli,
niektórzy stali, otaczając trumnę. Ciemna była, czarna, hebanowa idealna dla niego.
Nikt nie podchodził, by się pożegnać. Skrzynia była pusta. Ciała nie
znaleziono. Zdrajcy Czarny Pan nie odda –
tak powiedziała Minerwa na jednym ze spotkań, wzdychając ciężko.
Kilka osób wygłosiło mowę. Tak po prawdzie nie było
tam nic pochlebnego. Mówili o odznaczeniu, o tym co robił. Większość
w szoku słuchała wywodu o Snape’ie szpiegu, nie mogąc w to
uwierzyć. Nie mówili o tym, jaki był. Cóż... może rzeczywiście dobrze
zrobili? Dla nich był draniem...
Oh... ona tak chciała móc coś powiedzieć...
Nie zdołała.
W pewnym momencie, kiedy podnieśli różdżki
w górę, mocny podmuch wiatru strącił jej apaszkę z szyi, jej
ulubioną, bo od niego. Czarno – czerwony materiał w subtelną kratkę
poleciał w kierunku trumny i spoczął w miejscu, gdzie byłoby jego
serce. Ułożył się na kształt węża.
Zauważyły to tylko trzy osoby: Ona, dyrektorka
i Dracon. Ta dwójka od razu spojrzała na zakapturzoną damską sylwetkę,
która uśmiechnęła się lekko, czego oni nie zauważyli. Prawie dostali zawału,
gdy połapali się, kto to jest. Już od trzech dni jej nie widzieli, odkąd
zniknęła. Od dwóch miesięcy też nie widzieli jej uśmiechniętej. Nie wiedzieli,
co o tym myśleć, lecz cieszyli się, że nic jej nie jest.
Ona w myślach podziękowała naturze za ten mały
prezent. Szybko wyczarowała podobną chustę, by nikt się nie zorientował. Lecz
było już za późno.
Wychowawczyni i Ślizgon już chcieli wyciągnąć
różdżki, by sprawdzić, czy to na pewno ona. Miesiąc wcześniej skończyła się II
Bitwa o Hogwart i od tego czasu ona prawie w ogóle nie używała
czarów. Aportacja czy jakieś proste zaklęcia to i owszem. Ale nie
pełnowymiarowa, a już na pewno nie bezróżdżkowa magia! Nie widzieli jej za
dokładnie, lecz ta peleryna z pewnością należała do niej!
Ten lekki uśmiech zakropiony był dawką dumy. On pewnie
przewróciłby tylko oczami, lecz w nich ujrzałaby kapkę satysfakcji. Ona w
tym momencie poczuła, jak ciepło ją otula. Nawet jeśli jego już nie ma, ona
się nie zmieniła. Ani odrobinę, pod względem charakteru oczywiście. Zawsze
umiał ją przejrzeć, niemalże na wylot, więc przy nim nie musiała udawać.
Tych zaklęć nauczyła się w samotni, to jest kiedy sama siedziała w
pokoju... Nikt nie patrzył, zaczęła ćwiczyć pod osłoną Silencio. Po dwóch tyg.
umiała podstawy, resztę szybko opanowała. Dwa dni przed jego pogrzebem zaczęła
ćwiczyć klątwy, biało – i czarno – magiczne. Wychodziło jej to
z każdą następną coraz lepiej.
Nawet się nie spostrzegła, a ceremonia już się
skończyła. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić w kierunku Wierzby bądź
aportować do domów. Dziewczyna jednak zważywszy na zaciekawione spojrzenia
coraz częściej zwracane w jej kierunku – wcześniej zamyśleni spoglądali nic nie
widzącym wzrokiem przed siebie bądź plotkowali – wyciągnęła różdżkę i
aportowała się jako pierwsza z tego sporego tłumu. Nim ktokolwiek zacząłby się
domyślać, kim była postać, jej już nie było. Zawiedziona tym była jedynie
dwójka przyjaciół. Chcieli zobaczyć, czy nic jej nie jest. Nie zdążyli i nie
mogli w to uwierzyć. Pustka jednak boleśnie dała im o sobie znać.
Uwielbiam noc. Właśnie dzięki niemu ją ubóstwiam. Dziś
akurat jest pełnia. Kocham to. Jego trumna lśni w blasku księżyca,
oświetlając lekko okolicę. Nie mogę zostać tu długo, lecz nie potrafię się
oprzeć.
Pokusa, to ona nas do siebie zbliżyła. Kąciki ust
podnoszą się lekko. Nie minęło wiele i ja nie zapomniałam. Nigdy tego nie
zrobię.
Podchodzę szybkim krokiem, naśladując go, i dotykam
matowego drewna. Tablica jest piękna, mimo to mnie tu czegoś brakuje. Lekko
rysuję ukochanym nożykiem deski. Wyżłabiam węża. Chwilę przypatruję się temu,
po czym nacinam opuszek kciuka lewej ręki. Krew spływa po nożu. Kieruję ją prosto
do szczeliny. Po niedługim czasie zaleczam duży palec i przyglądam się
swemu dziełu.
Gdybyś
tylko teraz wiedział, jak jest mi źle...
Księżyc idealnie oświeca hebanowe deski,
z których po lewej stronie, na wysokości serca prezentuje się czarna róża.
Zaklęcie udało się. Na ten widok szczery uśmiech
zakwita na mej twarzy. Krew napoiła roślinę, więc dopiero po kilku dniach będę
musiała się tu zjawić ponownie. Przynajmniej teraz wygląda tu jak należy, jest
coś ode mnie.
Po chwili zerkam na zegarek i klnę szpetnie,
po czym się delikatnie uśmiecham. Severus byłby w tej chwili dumny ze
mnie. Nigdy się nie ograniczał przy mnie, nie chciałam tego. I proszę czym
to poskutkowało. Zasiedziałam się.
Machnąwszy różdżką, znikam pod osłoną blednącej już
nocy.
W Norze od kilku dni panował straszny zamęt. kiedy
trzy dni przed pogrzebem Snape’a szatynka aportowała się, wszyscy wpadli
w panikę. Po chwili Draco ich uspokoił. Sugerował, że powinna pobyć trochę
sama. Nic złego jej się nie stanie. Lekko przestraszeni i zmartwieni
powrócili do swych zajęć. Pod wieczór napięcie wzrosło, a kiedy rano
stwierdzono, że nadal jej nie ma, nawet Ślizgon zaczął się zastanawiać, co jest
grane. Była jego najlepszą przyjaciółką, zawsze mówiła mu o wszystkim. Sen
nie przyszedł do niego tej nocy, następnej też nie.
Kiedy tydzień po ceremonii McGonagall przybyła do
nich na obiad, po dziewczynie nadal ani widu, ani słychu. Nauczycielka
pokrzepiła ich, mówiąc, że Hermiona to mądra, młoda kobieta. Wie, co robi. Poza
tym to nie jest pewna, lecz chyba ją widziała. Opowiedziała im o tym, nie
wciągając w to blondyna. Była świadoma tego, że na pewno miał jakiś powód,
by nie mówić o tym zbyt szybko.
Draco w tym czasie pogrążony był w swoich
myślach. On w przeciwieństwie do dyrektorki wiedział, że to była ona. Miał
pewność. Wszędzie rozpozna jej nieugiętą sylwetkę. Wychwycił po jej postawie,
że się zmieniła. Stała prosto, ukrywając się, lecz jakby lekko. Jej kręgosłup
nie miał zbędnego bagażu. Prawie jak w czasie ostatniego roku. Wciąż była
w skowronkach i to wtedy pierwszy raz porozmawiał z nią. Pomógł
jej, gdy rzuciła Rudego. Ona uratowała go. Nie to żeby ją kochał! Nie jak
dziewczynę, bardziej jak siostrę, której nigdy nie miał. Dzięki niej nie zabił
Dumbledore’ i to ona ukryła go, gdy o to poprosił, mimo że nie za
wiele jej powiedział, prawie nic, ukryła go.
Potrzebował tego czasu, by ogarnąć, co nią
kierowało. Wpadł na to kilka dni temu, lecz nie bardzo chciał w to
wierzyć. Wydawało mu się to nierealne. Przez te dni zrozumiał, że to była
prawda. Kochała go. A on z pewnym uśmieszkiem zdziwił się, jak mógł
tego nie zauważyć! Był Ślizgonem, do diaska! A to ona zachowała się jak
jego żeńska wersja, tak dobrze ukrywając to.. przed wszystkimi. Zrozumiał
z niemałym zdziwieniem. Pasowali do siebie.
Wszyscy podskoczyli, gdy drzwi zamknęły się
z hukiem.
Teraz
kiedy jestem z wami tu,
Czuję
siłę swoich słów
Brązowowłosa piękność szła ulicą Pokątną. Była
kobiecym ideałem. Okryta czernią, na ramionach hebanowa peleryna. Mężczyźni
oglądali się za nią. Ona nie zwracała na nich uwagi. Jej mocno czerwone usta
oblizywały lizaka w kształcie kulki. Czarnego jak smoła lizaka.
Zwróciła się do jednego z najbardziej
uczęszczanych przez nią klubów. Wystrój odpowiadał jej samopoczuciu. Ciemno,
wszędzie chmary dymu z papierosów. Podeszła szybko i usiadła przy
barze.
– Ognista
whisky z lodem, limonką i miętą, Ben – wycedziła do mężczyzny
czyszczącego szklanki, /stojącego tyłem do niej./
On obrócił się po chwili i uśmiech rozjaśnił
mu twarz, gdy spojrzał na dziewczynę.
– Miona,
dawno Cię tutaj nie było – zaczął radośnie. – Zmieniłaś się – otaksował ją
wzrokiem i gwizdnął, na co ona podniosła brew.
Kobieta rzuciła jednoznaczne spojrzenie na szklanki
i alkohole.
– Jasne, już
spieszę – zaśmiał się kelner, by po chwili postawić przed nią drinka.
Może
los da mi szansę znów
Szybkim ruchem przytknęła szklankę do ust
i jednym haustem wypiła całość.
– Jeszcze raz to samo – rzekła do kolegi.
Ben zdziwiony przyszykował kolejny
napój.
– Ładnie to tak upijać się w ciągu dnia,
panno Granger? – Ten głos, tak doskonale jej znany, rozległ się tuż przy jej
uchu.
Ona prawie ze stołka spadając,
odwróciła się, by ujrzeć, jak mężczyzna z jej snów wypija jej trunek.
– Nie myślałaś chyba, ze uda ci się ode mnie
uwolnić? – prychnął szyderczo na widok moich rozdziawionych
w niedowierzaniu ust. – Podjęłaś decyzję, teraz nie pozwolę ci się wycofać
– dodał po chwili.
Jego
uśmiech stał się szelmowski, kiedy otaksował mnie wzrokiem. Spodobało mu się – pomyślałam pewnie.
Nie spuszczając wzroku z niego,
powiedziałam:
– Dzięki, Ben.
Ten lekko kiwnął głową
w szoku. Snape... był na jego
pogrzebie, c’nie?
Ona chwyciła mężczyznę za rękę
i zniknęli po chwili.
O nic nie pytała, naparła na niego,
zarzucając mu ręce na szyję i wpiła się w jego usta. Tak za tym
tęskniła. Odwzajemnił to. Włożyli w ten pocałunek wszystkie swoje emocje. Jej
gniew, kiedy to chciała go
znienawidzić, że nic jej nie powiedział o sprawie siwobrodego. Jego
niemoc w tamtej sytuacji. Jej udrękę, tak bardzo wariowała bez
niego. Jego niepewność, gdy nie
był przekonany, czy aby na pewno wszystko poszło dobrze. Ich miłość
i oddanie, nie potrafiłaby bez niego
żyć, przywróciłby ją zza grobu, gdyby
tylko mógł.
Pocałunek najpierw był namiętny,
a potem przeszedł w czuły i delikatny.
Porozmawiali dopiero następnego
ranka.
– Kocham Cię, wiesz o tym? – zapytał,
przyciągając ją do siebie.
– Wiem – przysunęła się do niego jeszcze
bliżej. – Ja ciebie też – położyła się na nim, a na jego ustach wycisnęła
słodki pocałunek. – Ja... po prostu potrzebowałam czasu – zaczęła, jąkając się.
On lustrował ją uważnie
spojrzeniem.
– W tym dniu obwody mi się przeciążyły –
zaśmiała sie lekko, powodując delikatny uśmiech na jego twarzy. – Nie masz mi
tego za złe? – spytała zmartwiona, z wyczekiwaniem patrząc mu w oczy.
– Nie, Miona – odparł, muskając jej usta. –
A co z tobą?
– Hm? – zdziwiła się kobieta. – Nie bardzo
rozumiem.
– Nie jesteś na mnie zła, że ci o niczym
nie powiedziałem?
Zturlała się z niego, zanim
odpowiedziała.
– Tak, to znaczy byłam i to bardziej wściekła
niż możesz sobie wyobrazić, lecz... zrozumiałam. Potrzebowałam chwili. Poza tym
to było jedno, właściwie niedomówienie – uśmiechnęła się promiennie do niego.
– Ale musisz mi coś obiecać – powaga w jej
głosie uczuliła Severusa, by uważnie słuchał. Niemo pokazał, by kontynuowała. –
Obiecaj mi, ze nigdy, ale to nigdy Severusie mnie już nie okłamiesz.
– Obiecuję! – wyszeptał prosto w jej ucho.
– I mam do ciebie pytanie: jak właściwie
przeżyłeś?
– Zdolność metamorfoga jednak na coś się
przydała – odpowiedział z chytrym uśmiechem.
– Naprawdę? – spytała z ciekawością.
– Tak – przytaknął. – A teraz ty mi daj na coś
odpowiedź, tylko nie kłam – zastrzegł poważnie, unosząc się z łóżka.
– Dobrze
– zdziwiona odpowiedziała. – Będę uczciwa, choć – dodała, marszcząc brwi
– ja zawsze taka jestem!
– Wiem – przewrócił oczami.
Ukląkł przy łóżku zwrócony w jej
stronę.
– Hermiono Jane Granger, uczynisz mi ten
zaszczyt i zgodzisz się zostać moją żoną? – spytał poważnie, otwierając
malutkie, srebrne pudełeczko.
Kobieta, która dotąd klęczała na
kolanach na łóżku, zakopana w pościeli, z wrażenia spadła z łóżka. Na
szczęście prosto na niego.
– Ja.. – nie myśląc za wiele, zaczęła go
całować. – Tak, tak, tak! – szeptała z każdym pocałunkiem coraz głośniej.
Kiedy wstali, Severus założył
narzeczonej pierścionek na palec i pocałował namiętnie, po czym odsunął ją od
siebie. Ona zamroczona, on za złośliwym uśmieszkiem na ustach. Dobrze wiedział,
że nie zawsze potrafi logicznie myśleć przy nim.
– Za 5h ślub, kochana – spokojnie mówił, jak
gdyby nigdy pościeliwszy łóżko. – Chyba chcesz się przygotować? – To mówiąc, posłał
jej smirka i wyszedł z komnat.
Ona oparła się o drzwi, zagryzając
wargę.
– Zabiję go kiedyś – pomyślała ze śmiechem.
Ich pamiątkę ślubną stanowił
tatuaż magiczny na nadgarstkach: symbol nieskończoności z napisami:
W drzwiach stała kobieta. Młoda,
łudząco podobna do ich przyjaciółki!
Pani Weasley przyłożyła lewą rękę
do serca, oddychając głęboko.
McGonagall krzyknęła krótko.
Artur zakrztusił się pitą herbatą.
George upuścił ulubiony kubek,
który rozleciał się na miliony kawałków.
Zaś nowa Złota Trójca Hogwartu z
wrażenia spadła z kanapy, na której jeszcze przed sekundą siedzieli.
Ginny natomiast, która w tym
czasie schodziła po schodach, wyrżnęła jak długa z ostatnich kilku stopni.
Nie wiadomo, jak stanęła normalnie przy schodach, nie ucałowawszy podłogi.
Wszyscy wgapiali się w czarną
postać, która patrzyła na nich ze złośliwym smirkiem. Zastanawiali się, czy sie
czymś nie struli bądź nie mają zbiorowego snu.
Wygląda na to, ze odzyskali
przyjaciółkę, lecz... w jakiejś dziwnej wersji. Jakby przypominającej Snape’a!
– Zamknijcie buzie – poleciła im grzecznie. –
Nie wyglądacie zbyt inteligentnie – prychnęła jeszcze, nim przeszła do kuchni.
Jak jeden mąż wykonali jej
‘rozkaz’, a Draco, pierwszy otrząsnąwszy się z letargu, pobiegł ją
uściskać. Reszta nie bardzo wiedziała, co robić. Nie było jej prawie 3 tyg.
Uściskawszy Dracona, wyszeptała mu
cicho do ucha.
– Nawet nie wiesz, jak mi cię
brakowało, Smoku.
O mało się chłopak nie popłakał.
Przed chwilą przemówiła po raz I od dłuższego czasu, a teraz coś takiego!
– To najmilsze co dotąd usłyszałem
– odparł jej cicho.
Ta zaśmiała się lekko, powodując
jego uśmiech.
– Wróciłam! – zawołała, odwracając
się do wszystkich z lekkim uśmiechem.
– To naprawdę ty, Mionka? –
zapytali razem Harry, Ron i Ginny.
Każdy z niepokojem wyczekiwał
odpowiedzi. Co prawda nie było to zbyt jasne. Nie poznali jej, bo...
Wyglądała.. inaczej. Pięknie, ślicznie, seksownie?! Jej twarz ozdabiały lekkie,
puszyste loki pachnące limonką. To akurat wyczuł blondyn podczas tulenia. Były
krótkie! Ścięła włosy – uświadomiło sobie całe damskie towarzystwo w jednej
chwili. Przewiązała je czarną bandaną, którą McGonagall skądś kojarzyła. Jej
usta ubarwione w odcieniu ognistej czerwieni oraz kocie oczy na powiekach.
Rzęsy chyba malowane – zastanawiały się panie, studiując jej twarz od chwili
wejścia. Ubrana była w karmazynową sukienkę przed kolana, czarną skórzaną
ramoneskę; a na nogach miała lśniące czernią glany.
Nie poznali jej ani tych ruchów,
tej postawy. Stała przy blacie, szukając w kredensie szklanki. Sięgnąwszy po
przezroczą z akcentem czarni, przytaknęła:
– Tak. – Obróciła się do nich,
pstrykając palcami. Po chwili oblizała krawędź lampki, przymykając oczy na
chwilę. Na jej twarzy pojawił się uśmiech z serii „ja coś wiem, a ty nie!” – I
nie tylko ja! – To mówiąc, pstryknęła po raz wtóry palcami.
Na jej ramieniu pojawił się czarny
kruk. Majestatycznie wypiął się, zwracając uwagę rodziny na siebie. Upewniając
się, ze ich zdezorientowane miny nie znikną tak szybko, wyjątkiem był Draco,
który puścił jej oczko, powiedziała:
– No, a teraz zrób to swoje
czary-mary – kruk przewrócił oczami!
mógł przysiąc blondyn – i naciesz się ich minami. Wiem, że chcesz! – zdradziła
z bananem na twarzy.
Nikt nie chciał się odezwać, nadal
spodziewając się halucynacji. To musiał być sen! Na ich oczach kruk zakrakał,
przeleciał na środek pokoju i już po chwili przy kominku stał nie kto inny jak
Severus Snape, Postrach Hogwartu we własnej osobie!
– Ginny, uszczypnij mnie – rzekło
dziecię, które pokonało Czarnego Pana.
– I mnie – rozległy się zewsząd
głosy.
Severus w tym czasie miał ubaw po
pachy. Zdecydował, że musi się później odwdzięczyć swojej żonie. posłał jej
niepostrzeżenie szelmowski uśmiech, na co ona odpowiedziała zmysłowym ruchem
języka, zmazując drobiny szminki. Musiał się opanować, do cholery! Nie pośród Gryfonów, Hermiono!
McGonagall pierwsza z okrzykiem
bojowym ruszyła na niego, na co Hermiona ze śmiechu zakrztusiła się whisky.
Smok poklepawszy ją lekko po plecach, rzucił lekkie Silencio, by zapytać:
– Hermi, wiesz, że nie jestem
ślepy? – Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. – Jesteście razem, prawda? Dlatego
tak rozpaczałaś, dlatego...
Jego wywód przerwała skinieniem
głowy i posłaniem mu lekkiego spojrzenia. Odczytał je poprawnie i powiedział:
– Gratulacje! – przytuliwszy ją
mocno, zdezaktywował zaklęcie.
Jej mąż w tym czasie
odpowiedziawszy na wszystkie zawiłe kwestie, posłał w jej kierunku badawcze
spojrzenie. Skinęła mu głową, wyrażając, że wszystko jest w porządku.
Teraz najtrudniejsza część – oboje
zdawali sobie z tego sprawę. Westchnęli zgodnie, po czym zbliżyli się lekko do
siebie.
– To jeszcze nie wszystko –
zakomunikowała szatynka, siadając obok Mistrza Eliksirów.
– Tak – poparł ją, biorąc za rękę.
Zarówno dyrektorka jak i państwo
Weasley wymienili między sobą spojrzenia. Szybko, pomimo szoku, rozgryźli, o co
im chodzi. Draco położywszy swe dłonie na ramieniu Seva i miony, przekazał im
swoje wsparcie, obserwując przyjaciół. Pozostała czwórka nie zauważywszy
niczego szczególnego, wpatrywała się w nich.
Młoda para popatrzyła na siebie,
po czym kierując spojrzenia na swych przyjaciół, kolegów i rodzinę,
oświadczyła:
– Jesteśmy razem.
Spokojny jej uśmiech, jego
z satysfakcją. Gratulacje od rodziców rudych istot. Opiekunki Gryffindoru oraz
Dracona, omdlenie Harry'ego I Rona. Nikogo to specjalnie nie zdziwiło.
Ginny po chwili przyłączyła się do
życzeń, tłumacząc, że nie spodziewała się tego, ale bardzo cieszy się ich
szczęściem.
- Lecz skoro tak to my również chcemy coś
ogłosić - zapowiedziała rudowłosa, podchodząc do stojącego za nimi chłopaka.
- My również jesteśmy parą - dokończył
blondyn, przyciągając ją do siebie.
Obudziwszy się właśnie chłopcy,
usłyszeli to i ponownie zemdleli, na co wszyscy przypomni wybuchnęli śmiechem.
Kiedy się uspokoili parze złożono gratulacje i wyjaśniono pewną kwestię.
- Wiecie co, chyba zaszła pomyłka - zaczęła
Hermiona, patrząc z niepokojem na Seva.
- O co chodzi, Miona - dopytał blondyn.
- Może najpierw przenieśmy ich w bezpieczne
miejsce - oświadczył Severus, patrząc na nieprzytomnych Gryfonów z
obrzydzeniem. Domyślił się, o co chodzi jego kobiecie i postanowił ją uwolnić
trochę od tego. Im szybciej powiedzą, tym szybciej stąd wyjdą, a potem... -
Gotowi są dostać zawału, usłyszawszy wyjaśnienia - zadrwił mężczyzna.
- Kontynuujcie - zaczął Ron, pomagając wstać
Harry'emu z podłogi.
Usiadłszy z powrotem na kanapie,
oparli się o zagłówki i oznajmili:
- Chyba nic gorszego już nie możemy usłyszeć -
westchnęli ciężko.
Na to Hermiona powstrzymała
śmiech, lecz młody Ślizgon nie. Nie mógł przestać się chichrać. Natomiast na
obliczu Mistrza Eliksirów wykwitł zaś złośliwy smirk, mówiący: 'Chcecie, to
macie!'.
- Jesteśmy Z Hermioną...
- Tak, wiemy - przerwał mu Ron, krzywiąc się -
razem. To nic nowego.
- małżeństwem - dokończyła szatynka, wpijając
się w usta czarnookiego. Oh ten jego przeklęty uśmiech - przez niego (nie
panowała nad sobą!) trafiał ją szlag!
On, nie mogąc się powstrzymać,
teleportował ich do swych komnat, zostawiając rodzinkę w stanie głębokiego
szoku. Nie wszystkich oczywiście. Draco wciąż się śmiał, a gdy zerkał, jak
Potter i Łasic szczypią się, najmocniej jak potrafią, wybuchał śmiechem od
nowa. Ginny siedziała rozbawiona, co chwilę całując blondyna, by w końcu
przestał się śmiać. George stwierdził, że Snape ma jednak gust, więc poszedł
się przewietrzyć, odprowadzając profesor McGonagall do zamku. Ona przed
wyjściem wymieniła tylko wiele mówiące, a dokładnie: 'You know what I mean',
spojrzenia Z Arturem I Molly.
A co z młodym małżeństwem?
Przyjmijmy, że to, co się dzieje w
prywatnych komnatach Severusa, zostaje w prywatnych komnatach Severusa, więc...
Cicho Sza!
Może los da mi szansę
znów...