Sad end or catastrophy end..
Autor: Kite
Millie
Witam ponownie,
tym razem jestem już z całym tekstem do Waszej dyspozycji. Wiele o tym myślałam
i sama doszłam do wniosku, że ja także nie lubię czytać w częściach. Jednak..
zawsze musi być jakieś „ale”, prawda?
Tym razem chcę
spytać was o zdanie: Wolicie sad czy happy end? Ankieta przygotowana przez
gisię <3 ukaże się na dniach i będzie trwać 10 dni. Wszystko zależy od Was,
choć muszę ostrzec, że happy end jest.. nietypowy. Bez zbędnego przedłużania,
zapraszam do czytania i komentowania.
ciao :*
Brązowowłosa
upita szczęściem cicho przemykała korytarzami Hogwartu. Lochy nigdy nie były
najprzyjemniejszym miejscem, lecz od pewnego czasu czuła się tutaj jak w domu.
Nie było jej zimno pomimo późnej a może bardzo wczesnej pory. Jego bluza na jej ciele niosła bezpieczeństwo,
a jego orzeźwiająca woda toaletowa otulała ją. Drżała, ilekroć
wciągnęła do płuc ten niesamowity zapach. Rozwiane włosy nieraz zasłaniały jej
obraz, kiedy szybko przemierzała drogę do pokoju. Chciała znaleźć się u siebie,
nie licząc wcześniejszego nakrycia jej przez któregokolwiek z nauczycieli.
Położyć się w wannie pełnej wody i pomyśleć. Następnie zasnąć na
cudownym łożu z baldachimem, który będzie jej przypominał właśnie jego.
Oddać się w krainę Morfeusza, śniąc o nim.
Przez te sześć
lat zapoznała się z wszelkimi sposobami ucieczki, zarówno głośnej jak
i cichej, takiej by zmylić wroga, zablokować go czy schwytać. Tym razem
cichutko jak myszka weszła do swego dormitorium, uważając, by nie zbudzić
współlokatora. Nie lubiła się tłumaczyć. Nikomu, nigdy. Następnie oddała się
wcześniejszym planom.
W jego czułych ramionach szybko przychodził sen.
Iskierki
rozbłysły w jej czekoladowych oczach. Już rozbudzona, z błogim
uśmiechem rozejrzała się wokół. Upewniwszy się, że ma jeszcze dużo czasu do
śniadania i że nie jest już senna, położyła się z powrotem na łożu. Rękoma
podparła głowę, nogi ugięła w kolanach, a jej rozmarzone spojrzenie
śmigało w tę i wewte, przyglądając się zaczarowanym wężom. Baldachim
w kolorze głębokiej czerni z odcieniem szmaragdu delikatnie powiewał
pod lekkimi podmuchami wiaterku, który ochładzał pomieszczenie, wpadając przez
uchylone okno. Kochała go. Tutaj nie tylko mowa o tym cudnym materiale.
Już od jakiegoś czasu próbowała sobie wmówić co innego, lecz serce nie sługa.
Kiedy się
skupiła, zrozumiała, że zamiast się wycofać, z każdym dniem brnie w to
co raz głębiej.
Z początku nie
bardzo jej się to podobało. Lecz z czasem zauważyła jego wzrok. Spojrzeniem
głodnym, pełnym czułości czy zaborczości, gdy przytulała się do Rona, obdarzał
ją niemal co dzień. Dawno temu nauczyła się nie zwracać uwagi na inwektywy.
W każdej dostrzegać metaforę, by prawidłowo odczytać sens. W końcu
nie miał szans. Uparta była, toteż skutecznie do celu dążyła. Czym on był? Jego
sercem. Czy je zdobyła? Też pytanie, jej mottem stało się: zawsze będę mieć to,
co chcę!
Czy to znaczy,
że wszystko poszło jak z płatka? Niekoniecznie, gdyż byli szczęśliwi,
czasu nie liczyli.. Posłuchajcie tej krótkiej historii:
To taka krótka historia,
Mogłam napisać jej kolejną część
VI rok,
niełatwo jest nauczać tych półgłówków... Rozmowa z Dumbledore'em też nie
poszła najlepiej. Jeszcze ten przeklęty pierścień! Tylko ona w tamtej chwili trzymała mnie na powierzchni. Mimo
mego kłamstwa, a raczej niedomówienia chętnie spędzałem z nią
każdą wolną chwilę. Przy niej odzyskałem dawną energię, zapał
i, choć wydaje się to paradoksem, poczułem się młody i przystojny.
Chciałem do
tego nie dopuścić. Oczywiście że chciałem, ba, nawet nie raz próbowałem. Było
wiele przeciw, by związek nie miał racji bytu. Lecz ona była uparta. Nie
bardziej ode mnie, lecz ja uzależniłem się od tego. Tak bawiło mnie, kiedy
marszczyła nosek bądź wydawała polecenia z rządzą mordu w oczach.
Nigdy nie tupała nogą jak sześciolatka, zaczęła postępem kusić. Wpadłem. Była
moją ostoją i nie wyobrażałem już sobie życia bez niej. Młody? Piękny?
Z czasem uwierzyłem jej, że nie mówi tak, by mnie przekonać, lecz wierzy
w to. Pokazała, że taki jestem dla niej i tylko to się liczyło!
Chcę się tym
cieszyć, póki mogę. Zbyt wiele błędów popełniłem, by przejść przez życie wraz
z nią. Wiem o tym i zdaję sobie sprawę, że to tylko
mały prezent od Merlina. Teraz przyjdzie pora wykonać brudną robotę i umrzeć.
To nie będzie wystarczające. Nie dla mnie.
– Harry, Harry
co się stało? – bezwiednie potrząsam nim, chcąc wydobyć informacje. On niepewnie
chwieje się na nogach i mija chwila, nim zaczyna mówić.
– Dumbledore nie żyje – wykrztusza z siebie.
Zastygam, Ron
także. To nie koniec nowin.
– Snape go zabił! – teraz krzyczy, a ja
w duchu czuję ulgę, że są tu zaklęcia wyciszające, i niedowierzanie. Przesłyszałam się, racja? On nie powiedział
tego, co ja myślę, że powiedział. Albo.. pomylił się!
– Harry! – wydzieram się tak, że uspokajają
się natychmiast i wstrząśnięci przenoszą na mnie wzrok. – Powtórz raz jeszcze
– cicho nakazuję, jak robot.
– Snape zabił – przełyka głośno ślinę – Dumbledore'a.
Na wieży astronomicznej – dodaje po chwili. – Widziałem to. – Stwierdza fakty.
Razem z Ronem
powoli podchodzą do okna, by popatrzeć na rozchodzących się uczniów. Wiatr
mocno wieje, deszcz zacina.
Staram się nie
wpaść w panikę, myśleć racjonalnie. To nie może być prawda. Na raz rozlega
się grzmot, a ja wybiegam tajnym przejściem, kierując się do lochów.
Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi, zajęci obserwowaniem. I dobrze.
Ślizgoni
znikają w przejściu PWŚ[1],
ja zaś niepostrzeżenie skradam się do komnat Mistrza Eliksirów.
Pusto. Siadam
na fotelu ustawionym tyłem do wejścia. Kiedy nauczyciel wchodzi do środka, nie
zauważa mnie. Idzie prosto do barku z alkoholem. Nalewa sobie Ognistej
Whisky i już bierze szklankę do ust.
Machnięciem
różdżki rozpalam ogień w kominku. On, zdezorientowany, podskakuje lekko.
Szybko obraca się w moją stronę z różdżką w ręce. Mierzy we
mnie. Zauważam, że szatę zmoczyła mu Whisky, a i po brodzie kapią kropelki
płynu. Normalnie roześmiałabym się, widząc go w takim stanie, a on na
to zmarszczyłby tylko brwi, mówiąc pod nosem: I co do cholery jest takie
śmieszne?! Lecz to nie była ani normalna, ani tym bardziej odpowiednia chwila.
Na mój widok
podnosi lekko brew, lecz opuszcza różdżkę.
– Granger – warczy. – Jak widzę, nie straszna
jest ci avada. – Kpi sobie, ścierając rękawem ciecz kapiącą z brody.
Po chwili
kontynuuje nalewanie alkoholu, nie zwracając na mnie uwagi. Musiało go
zaintrygować moje milczenie, gdyż podnosi wzrok, by dostrzec mój poważny wyraz
twarzy. Unosi drugą brew, niemo pytając, o co chodzi.
– Jak? – pytam szeptem, prawie niezauważalnie
dreszcze przebiegają mi po plecach.
Jednym haustem
opróżnia swą szklankę i kolejną, zanim decyduje się przemówić.
– Zwykle zaklęcie uśmiercające, chyba poznałaś
je na IV roku?
Jego szóstki
głos i kpiny nie uspokajają tej rzeki myśli, jaka przepływa mi przez
głowę. Ranią tym, że mi nie ufa. Lecz czy ja w takiej sytuacji powinnam mu
jeszcze ufać?
– Dlaczego? – uświadamiam sobie, że mój głos
przypomina robota. Zimny, ani cienia uczuć.
– To dłuższa historia. – Usilnie stara się
mnie zdenerwować, lecz w ten wieczór ja nie jestem podatna na kłótnię. Nie
dam się sprowokować.
– Widzisz, Severusie – szok lekko wypełnia
jego oczy, podpowiadając mi, że się tego nie spodziewał, nie w tej chwili,
i tak szybko jak się pojawił, znika w bezkresnej ciemności. Mówię
wolno, lecz dobitnie. – Ja już siedzę – by poprzeć te słowa rozpieram się
bardziej na fotelu, zakładając nogę na nogę – nic mnie raczej z nóg zbić
nie może. – Nie potrafię sobie odpuścić tej drobiny złośliwości. Nie wobec
niego. – Mów. Słucham uważnie – pstrykam palcami, by za chwilę trzymać w nich
kieliszek wina. Obserwuję go z rosnącą ciekawością, niczym drapieżnik.
Ciekawe, co dziś jeszcze mi powie? Jak będą brzmiały jego kłamstwa. Wino
w ten czas cierpnie mi na języku.
Wiedziałem, że
to się stanie. Prędzej czy później. Poniekąd byłem na to przygotowany. Zaś
z drugiej strony zaskoczyła mnie.
Żeby od tak
przychodzić do mordercy i żądać wyjaśnień?! Jeszcze spokojnie siedząc
sobie w pomieszczeniu. Tylko on i ona.
Nie boi się,
nie okazuje nawet cienia strachu. Potrafię to wyczuć.
Lecz tu nie
wyczuwam. Kiedy po raz wtóry taksuję ją wzrokiem, ona siedzi niewzruszenie jak
skała. Kiedyś dawno by już trzasnęła drzwiami, lecz nie dziś. Dlaczego do cholery?!
Nie bojąc się
niczego, przypuściła atak frontalny. Dała mi do zrozumienia, że nie ruszy się
stąd, nawet z moją pomocą, dopóki nie dowie się wszystkiego.
Nie mogę wyjść
teraz z roli. Nigdy nie dbałem o ten świat, ale o nią tak! Dla
niej musi w końcu być bezpiecznie! Ja? Zginę tak czy siak: przysięga to
wariant pierwszy. Mało? Wariant drugi: zostanę zabity w walce. Wniosek?
Nie przeżyję tej wojny.
Nigdy się co do
tego nie łudziłem, w przeciwieństwie do niej. Ciężko było mi słuchać jej
wyobrażeń o pokoju na świecie. Mówiła, że będzie pomagać w odbudowie
szkoły i zastanawiała się, czy będzie musiała powtarzać rok i czy zda
OWUTEMY... Tworzyła wizje, nieraz zastanawiając się, co powie rodzinie i jak
przyjaciele zareagują na wieść o naszym związku.
Nie mogę jej
powiedzieć, załamałaby się.
To ja muszę być
pewny, że jasna strona wygra. Że ten dureń pokona tego kretyna i nastanie
pokój.
Nie mogę wyjść
z tej roli. Maska zimnego drania znowu gości na mojej twarzy. Widzę jej
lekkie drgnięcie powiek. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś mnie takim
zobaczy. Nie sam na sam.
– Sądzisz, że Ci powiem, tak? Przeliczyła się
pani, panno Granger – cmokam z niezadowoleniem. – Zanim jednak opuścisz
moje kwatery, odpowiesz mi na jedno pytanie – ciągnął, nie spoufalając się
z nią. – Czy to ja według Ciebie zabiłem Dumbledore'a?
Musiał to
usłyszeć. Jego umiejętności nie mogły się stać wykrywalne, nawet przez nią.
Musi być perfekcyjnie przygotowany, by ocalić świat. W podświadomości
prycha na to stwierdzenie. Chrzanić
świat, musi ocalić ją!
Ona podnosi się
majestatycznie, jej wzrok ogarnia całą moją postać. Kiedy jest już przy
drzwiach, odwraca się, jakby w zamyśleniu kiwając głową na boki.
– To dla mnie troszkę za dużo jak na jeden
raz, Sev – jej głos lekko się załamuje. – Nie jestem głupia i ty dobrze
o tym wiesz. – Miała rację, pieprzoną
rację. – Za dużo się teraz dzieje, bym Ci mogła na to odpowiedzieć. Wiem
i czuję – przykłada dłoń do lewej piersi – jak było naprawdę, lecz,
potrzebuję czasu – mówi, jak gdyby ją to bolało. – Muszę być pewna tego, co
robię i mówię, a w tej chwili – przełyka łzy, by szybko wyrzucić
z siebie ostatnie już dziś słowa – Nie potrafię ci zaufać, Severusie.
Wybacz – jej dłoń zaciska się kurczowo na klamce. – Wybacz.
Powiedziałam coś głupiego i...
Wszystkie
emocje wylewają się z niej jakby tama pękała. Najpierw pojedyncze krople,
następnie fale. Gwałtownie szarpie stare drzwi, by zniknąć po chwili. On
dostrzega jeszcze zaciśnięte do krwi pięści i słyszy rozdzierający szloch
w czasie, gdy drzwi powoli domykają się.
Trzask! Jego
maska pęka, a on bierze zamach. Szklanka z kapką whisky leci.
Plask! Ciecz
rozpryskuje się na wszystkie strony, szkło w licznych odłamkach spoczywa
na podłodze.
Istne
pobojowisko – nie tylko w jego komnatach, także w umyśle. Skrzaty to
załatwią w pokoju, on musi się wyciszyć.
Być twardym, dla
niej! Nie podda się, póki ona nie będzie bezpieczna!
Jego rysy
wygładzają się w chwili aportacji. Pada na kolana tak szybko, jak tylko
jest w stanie, by zadowolić beznosego czubka. Lecz ON i tak jest
usatysfakcjonowany.
Nie dostał dziś
prezentu, bo spisał się na medal. Lewa ręka Czarnego Pana po raz kolejny
okazała się niezwykle lojalna. Wszyscy świętują, a on planuje dalsze kroki
pod wodzą ciemnej strony.
Nigdy nie był
wśród niech wesoły. Wesoły Snape? Słyszał ktoś o czymś tak nierealnym?!
Dlatego teraz nikogo nie dziwi jego szyderczy uśmiech; w rzeczywistości
ponury.
Od dziś
przyczynia się do zwycięstwa i odniesie je. Lecz za jaką cenę. Po raz
kolejny rani najbliższą mu osobę, by chronić ją! Czy to źle? Racjonalnie ocenił,
że to I dobry uczynek. Naprawdę dobry i za to musiał już wypić!
Nie wierzyłam, kiedy mówił, że kocha mnie
Myślałam zgubi mnie w tłumie, zdradzi z tobą lub z nią, za
jakiś czas
Żadna z was nie zrozumie, jaki poczułam strach
Bałam się miłości, którą on chciał mi dać
Lód skuwa moje
serce. Może wreszcie ono pęknie?
Organ pozostał
w miejscu pustki.
Bez serca nie
da sie żyć... Ja swoje zostawiłam przy nim.
Moja codzienność mnie zmienia, sama nie wiem już, czy potrafię żyć
Bladła. Chudła.
Z każdym dniem coraz mniej życia w niej było. Wszyscy to zauważyli,
lecz nic nie mogli z tym zrobić. Każdego odpychała od siebie. Cienie pod
oczami robiły się mocniejsze z dnia na dzień. Nikomu nie pozwalała się do
siebie zbliżyć. Przysparzała im dodatkowych zmartwień, nie obchodziło jej to.
Nic już jej nie obchodziło.
Nie mogę nikomu powiedzieć o nim. To nie
byłoby uczciwe! Mieliśmy powiedzieć im o tym razem!!! Jak śmiałeś?! Do cholery,
Severusie, jak mogłeś mi to zrobić?!!
Szloch
nieustanny dobiega zza ściany jej sypialni. Słyszą go co chwilę pomimo zaklęć.
Mają przecież pokój, połączony zresztą, zaraz obok niej.
Mieszka teraz
w Norze. Postanowili, że chwile spędzone z „rodziną” jej pomogą. Jej
własna została odnaleziona i zamordowana przez Voldemorta. Dla niej
zgodzili się, by Dracon Malfoy również zamieszkał z nimi. Nie chciała
żadnego kontaktu fizycznego i tylko on był w stanie przebić się przez
tę skorupę. Kiedy, bardzo rzadko, drzwi do jej pokoju były uchylone, to właśnie
Ślizgon siedział z nią, przytulał ją. Razem patrzyli za okno, wpatrywali
się w sufit, liczyli kolorowe kropki na ścianach. Harry’ego i Rona
bardzo to irytowało. To oni byli jej przyjaciółmi, nie ta fretka!
Od dłuższego
czasu nie wydała z siebie dźwięku, choćby jednego słowa. Gestami
porozumiewała się z Molly czy Arturem, lecz tylko w najpilniejszych
sprawach dotyczących jedzenia czy sprzątania. Wszyscy uważnie ją obserwowali,
jeśli chcieli uzyskać odpowiedź. Nie próbowali już się do niej przytulać, łapać
za rękę czy kłaść dłoni na ramieniu. Wzdrygała się, ilekroć coś takiego miało
miejsce. Nawet przelotny dotyk wywoływał u niej dreszcze.
Z początku
myśleli, że to uraz powojenny i strata rodziców tak bardzo ją
przytłoczyła, lecz w Mungu nic nie wykryli.
Sama o tym
wiedziała. Nie potrzebowała mogomedyków do tego. Prawdą było, że to ona była
ich lekarstwem na depresję po Fredzie, Tonks, Remusie i innych. Opiekowali
się nią, zamartwiali tak bardzo, że na dłuższą żałobę nie było czasu. Nie
chcieli przecież dopuścić do następnej.
Ukrywam w sobie marzenia, dobrze wiedząc, że
Żadne z nich beze mnie nie spełni się
Szkoda tylko że ona tak nie potrafiła. Sama
przeżywała żałobę. Zaśmiała
się histerycznie, co wystraszyło Dracona gapiącego się w okno,
by przejść po chwili w cichy płacz. Gdyby Severus to wiedział. Czarny, przecież to był jego ulubiony
kolor. Kochał, gdy chodziła w czerni.
Być może
Ślizgon zauważyłby jej nikły uśmiech, bo przyglądał się jej uważnie, lecz ona
siedziała z nogami podwiniętymi pod brodę, głową schowaną. Nie mógł nic
dostrzec, nawet jeśliby chciał.
Jak mogłam tak powiedzieć mu?
Jak mogłam nie zatrzymać słów?
Dźwigła się na
nogi i cicho wyszła z pomieszczenia. Przyjaciel za nią.
Musiała
pomyśleć. Nie tu.
Wybiegła przed
dom, nie zważając na krzyki rudzielców i blondyna.
Aportowała się.
I wreszcie
nadszedł ten czas: dziś miał się odbyć jego pogrzeb. On, pośmiertnie
odznaczony orderem Merlina I Klasy, jak cała Złota Trójca. Gdyby mógł,
zapewne prychnąłby z pogardą, mimo że w kącikach oczu zbierałoby się szczęście.
Zebrali się wszyscy
na polanie. Nad ziemią unosiły się gradowe chmury. Wicher przemieszczał liście
w te i z powrotem. Pochówki reszty odbyły się dobę wcześniej.
Najpierw uczniów, następnie nauczycieli, członków Zakonu. Oni spoczęli na
wzgórzu, niedaleko Bijącej Wierzby, gdzie zrobiono cmentarz.
Jego zaś mięli
pochować na błoniach, jako bohatera. W ten dzień nikt nie był grzebany, by
oddać należny mu hołd.
Nie wszyscy
chcieli się na to zgodzić się na to zgodzić, lecz Minerwa była nieugięta.
Z pomocą Dumbledore’a – jego portretu – przekonała ich co do słuszności
tej decyzji.
Jak ona chciała
się wtedy odezwać. Wykrzyczeć im wszystkim, że to właśnie on, nikt inny, tylko on
na to zasługuje.
Ale nie
mogła...
I pozwolić tak po prostu, by odejść mógł
I tak oto
w ten deszczowy dzień siedzieli, niektórzy stali, otaczając trumnę. Ciemna
była, czarna, hebanowa idealna dla niego. Nikt nie podchodził, by się
pożegnać. Skrzynia była pusta. Ciała nie znaleziono. Zdrajcy Czarny Pan nie odda – tak powiedziała Minerwa na jednym ze
spotkań, wzdychając ciężko.
Kilka osób wygłosiło
mowę. Tak po prawdzie nie było tam nic pochlebnego. Mówili o odznaczeniu,
o tym co robił. Większość w szoku słuchała wywodu o Snape’ie
szpiegu, nie mogąc w to uwierzyć. Nie mówili o tym, jaki był. Cóż...
może rzeczywiście dobrze zrobili? Dla nich był draniem...
Oh... ona tak
chciała móc coś powiedzieć...
Nie zdołała.
W pewnym
momencie, kiedy podnieśli różdżki w górę, mocny podmuch wiatru strącił jej
apaszkę z szyi, jej ulubioną, bo od niego. Czarno – czerwony materiał
w subtelną kratkę poleciał w kierunku trumny i spoczął
w miejscu, gdzie byłoby jego serce. Ułożył się na kształt
węża.
Ona
w myślach podziękowała naturze za ten mały prezent, wyginając usta w
delikatnym usmiechu. Szybko wyczarowała podobną chustę, by nikt się nie
zorientował.
Ten lekki
uśmiech zakropiony był dawką dumy. On pewnie przewróciłby tylko oczami,
lecz w nich ujrzałaby kapkę satysfakcji. Ona w tym momencie poczuła,
jak ciepło ją otula. Nawet jeśli jego już nie ma, ona się nie
zmieniła. Ani odrobinę, pod względem charakteru oczywiście. Zawsze umiał ją
przejrzeć, niemalże na wylot, więc przy nim nie musiała udawać. Tych zaklęć
nauczyła się w samotni, to jest kiedy sama siedziała w pokoju... Nikt nie
patrzył, zaczęła ćwiczyć pod osłoną Silencio. Po dwóch tyg. umiała podstawy,
resztę szybko opanowała. Dwa dni przed jego pogrzebem zaczęła ćwiczyć
klątwy, biało – i czarno – magiczne. Wychodziło jej to z każdą
następną coraz lepiej.
Nawet się nie
spostrzegła, a ceremonia już się skończyła. Wszyscy zaczęli się powoli
rozchodzić w kierunku Wierzby bądź aportować do domów. Dziewczyna jednak
zważywszy na zaciekawione spojrzenia coraz częściej zwracane w jej kierunku –
wcześniej zamyśleni spoglądali nic nie widzącym wzrokiem przed siebie bądź
plotkowali – wyciągnęła różdżkę i aportowała się jako pierwsza z tego sporego
tłumu. Nim ktokolwiek zacząłby się domyślać, kim była postać, jej już nie było.
Uwielbiam noc.
Właśnie dzięki niemu ją ubóstwiam. Dziś akurat jest pełnia. Kocham to. Jego
trumna lśni w blasku księżyca, oświetlając lekko okolicę. Nie mogę zostać
tu długo, lecz nie potrafię się oprzeć.
Pokusa, to ona
nas do siebie zbliżyła. Kąciki ust podnoszą się lekko. Nie minęło wiele
i ja nie zapomniałam. Nigdy tego nie zrobię.
Podchodzę
szybkim krokiem, naśladując go, i dotykam matowego drewna.
Tablica jest piękna, mimo to mnie tu czegoś brakuje. Lekko rysuję ukochanym
nożykiem deski. Wyżłabiam węża. Chwilę przypatruję się temu, po czym nacinam
opuszek kciuka lewej ręki. Krew spływa po nożu. Kieruję ją prosto do szczeliny.
Po niedługim czasie zaleczam duży palec i przyglądam się swemu dziełu.
Gdybyś tylko teraz wiedział, jak jest mi źle...
Księżyc
idealnie oświeca hebanowe deski, z których po lewej stronie, na wysokości
serca prezentuje się czarna róża.
Zaklęcie udało
się. Na ten widok szczery uśmiech zakwita na mej twarzy. Krew napoiła roślinę,
więc dopiero po kilku dniach będę musiała się tu zjawić ponownie. Przynajmniej
teraz wygląda tu jak należy, jest coś ode mnie.
Po chwili
zerkam na zegarek i klnę szpetnie, po czym się delikatnie uśmiecham.
Severus byłby w tej chwili dumny ze mnie. Nigdy się nie ograniczał przy
mnie, nie chciałam tego. I proszę czym to poskutkowało. Zasiedziałam się.
Machnąwszy
różdżką, znikam pod osłoną blednącej już nocy.