środa, 25 listopada 2015

Sad end or catastrophy end..



Sad end or catastrophy end..
Autor: Kite Millie

Witam ponownie, tym razem jestem już z całym tekstem do Waszej dyspozycji. Wiele o tym myślałam i sama doszłam do wniosku, że ja także nie lubię czytać w częściach. Jednak.. zawsze musi być jakieś „ale”, prawda?
Tym razem chcę spytać was o zdanie: Wolicie sad czy happy end? Ankieta przygotowana przez gisię <3 ukaże się na dniach i będzie trwać 10 dni. Wszystko zależy od Was, choć muszę ostrzec, że happy end jest.. nietypowy. Bez zbędnego przedłużania, zapraszam do czytania i komentowania.
ciao :*


Brązowowłosa upita szczęściem cicho przemykała korytarzami Hogwartu. Lochy nigdy nie były najprzyjemniejszym miejscem, lecz od pewnego czasu czuła się tutaj jak w domu. Nie było jej zimno pomimo późnej a może bardzo wczesnej pory. Jego bluza na jej ciele niosła bezpieczeństwo, a jego orzeźwiająca woda toaletowa otulała ją. Drżała, ilekroć wciągnęła do płuc ten niesamowity zapach. Rozwiane włosy nieraz zasłaniały jej obraz, kiedy szybko przemierzała drogę do pokoju. Chciała znaleźć się u siebie, nie licząc wcześniejszego nakrycia jej przez któregokolwiek z nauczycieli. Położyć się w wannie pełnej wody i pomyśleć. Następnie zasnąć na cudownym łożu z baldachimem, który będzie jej przypominał właśnie jego. Oddać się w krainę Morfeusza, śniąc o nim.
Przez te sześć lat zapoznała się z wszelkimi sposobami ucieczki, zarówno głośnej jak i cichej, takiej by zmylić wroga, zablokować go czy schwytać. Tym razem cichutko jak myszka weszła do swego dormitorium, uważając, by nie zbudzić współlokatora. Nie lubiła się tłumaczyć. Nikomu, nigdy. Następnie oddała się wcześniejszym planom.

W jego czułych ramionach szybko przychodził sen.

Iskierki rozbłysły w jej czekoladowych oczach. Już rozbudzona, z błogim uśmiechem rozejrzała się wokół. Upewniwszy się, że ma jeszcze dużo czasu do śniadania i że nie jest już senna, położyła się z powrotem na łożu. Rękoma podparła głowę, nogi ugięła w kolanach, a jej rozmarzone spojrzenie śmigało w tę i wewte, przyglądając się zaczarowanym wężom. Baldachim w kolorze głębokiej czerni z odcieniem szmaragdu delikatnie powiewał pod lekkimi podmuchami wiaterku, który ochładzał pomieszczenie, wpadając przez uchylone okno. Kochała go. Tutaj nie tylko mowa o tym cudnym materiale. Już od jakiegoś czasu próbowała sobie wmówić co innego, lecz serce nie sługa.
Kiedy się skupiła, zrozumiała, że zamiast się wycofać, z każdym dniem brnie w to co raz głębiej.
Z początku nie bardzo jej się to podobało. Lecz z czasem zauważyła jego wzrok. Spojrzeniem głodnym, pełnym czułości czy zaborczości, gdy przytulała się do Rona, obdarzał ją niemal co dzień. Dawno temu nauczyła się nie zwracać uwagi na inwektywy. W każdej dostrzegać metaforę, by prawidłowo odczytać sens. W końcu nie miał szans. Uparta była, toteż skutecznie do celu dążyła. Czym on był? Jego sercem. Czy je zdobyła? Też pytanie, jej mottem stało się: zawsze będę mieć to, co chcę!

Czy to znaczy, że wszystko poszło jak z płatka? Niekoniecznie, gdyż byli szczęśliwi, czasu nie liczyli.. Posłuchajcie tej krótkiej historii:

To taka krótka historia,
Mogłam napisać jej kolejną część

VI rok, niełatwo jest nauczać tych półgłówków... Rozmowa z Dumbledore'em też nie poszła najlepiej. Jeszcze ten przeklęty pierścień! Tylko ona w tamtej chwili trzymała mnie na powierzchni. Mimo mego kłamstwa, a raczej niedomówienia chętnie spędzałem z nią każdą wolną chwilę. Przy niej odzyskałem dawną energię, zapał i, choć wydaje się to paradoksem, poczułem się młody i przystojny.
Chciałem do tego nie dopuścić. Oczywiście że chciałem, ba, nawet nie raz próbowałem. Było wiele przeciw, by związek nie miał racji bytu. Lecz ona była uparta. Nie bardziej ode mnie, lecz ja uzależniłem się od tego. Tak bawiło mnie, kiedy marszczyła nosek bądź wydawała polecenia z rządzą mordu w oczach. Nigdy nie tupała nogą jak sześciolatka, zaczęła postępem kusić. Wpadłem. Była moją ostoją i nie wyobrażałem już sobie życia bez niej. Młody? Piękny? Z czasem uwierzyłem jej, że nie mówi tak, by mnie przekonać, lecz wierzy w to. Pokazała, że taki jestem dla niej i tylko to się liczyło!
Chcę się tym cieszyć, póki mogę. Zbyt wiele błędów popełniłem, by przejść przez życie wraz z nią. Wiem o tym i zdaję sobie sprawę, że to tylko mały prezent od Merlina. Teraz przyjdzie pora wykonać brudną robotę i umrzeć. To nie będzie wystarczające. Nie dla mnie.


– Harry, Harry co się stało? – bezwiednie potrząsam nim, chcąc wydobyć informacje. On niepewnie chwieje się na nogach i mija chwila, nim zaczyna mówić.
 – Dumbledore nie żyje – wykrztusza z siebie.
Zastygam, Ron także. To nie koniec nowin.
 – Snape go zabił! – teraz krzyczy, a ja w duchu czuję ulgę, że są tu zaklęcia wyciszające, i niedowierzanie. Przesłyszałam się, racja? On nie powiedział tego, co ja myślę, że powiedział. Albo.. pomylił się!
 – Harry! – wydzieram się tak, że uspokajają się natychmiast i wstrząśnięci przenoszą na mnie wzrok. – Powtórz raz jeszcze – cicho nakazuję, jak robot.
 – Snape zabił – przełyka głośno ślinę – Dumbledore'a. Na wieży astronomicznej – dodaje po chwili. – Widziałem to. – Stwierdza fakty.
Razem z Ronem powoli podchodzą do okna, by popatrzeć na rozchodzących się uczniów. Wiatr mocno wieje, deszcz zacina.
Staram się nie wpaść w panikę, myśleć racjonalnie. To nie może być prawda. Na raz rozlega się grzmot, a ja wybiegam tajnym przejściem, kierując się do lochów. Chłopcy nie zwracają na mnie uwagi, zajęci obserwowaniem. I dobrze.
Ślizgoni znikają w przejściu PWŚ[1], ja zaś niepostrzeżenie skradam się do komnat Mistrza Eliksirów.
Pusto. Siadam na fotelu ustawionym tyłem do wejścia. Kiedy nauczyciel wchodzi do środka, nie zauważa mnie. Idzie prosto do barku z alkoholem. Nalewa sobie Ognistej Whisky i już bierze szklankę do ust.
Machnięciem różdżki rozpalam ogień w kominku. On, zdezorientowany, podskakuje lekko. Szybko obraca się w moją stronę z różdżką w ręce. Mierzy we mnie. Zauważam, że szatę zmoczyła mu Whisky, a i po brodzie kapią kropelki płynu. Normalnie roześmiałabym się, widząc go w takim stanie, a on na to zmarszczyłby tylko brwi, mówiąc pod nosem: I co do cholery jest takie śmieszne?! Lecz to nie była ani normalna, ani tym bardziej odpowiednia chwila.
Na mój widok podnosi lekko brew, lecz opuszcza różdżkę.
 – Granger – warczy. – Jak widzę, nie straszna jest ci avada. – Kpi sobie, ścierając rękawem ciecz kapiącą z brody.
Po chwili kontynuuje nalewanie alkoholu, nie zwracając na mnie uwagi. Musiało go zaintrygować moje milczenie, gdyż podnosi wzrok, by dostrzec mój poważny wyraz twarzy. Unosi drugą brew, niemo pytając, o co chodzi.
 – Jak? – pytam szeptem, prawie niezauważalnie dreszcze przebiegają mi po plecach.
Jednym haustem opróżnia swą szklankę i kolejną, zanim decyduje się przemówić.
 – Zwykle zaklęcie uśmiercające, chyba poznałaś je na IV roku?
Jego szóstki głos i kpiny nie uspokajają tej rzeki myśli, jaka przepływa mi przez głowę. Ranią tym, że mi nie ufa. Lecz czy ja w takiej sytuacji powinnam mu jeszcze ufać?
 – Dlaczego? – uświadamiam sobie, że mój głos przypomina robota. Zimny, ani cienia uczuć.
 – To dłuższa historia. – Usilnie stara się mnie zdenerwować, lecz w ten wieczór ja nie jestem podatna na kłótnię. Nie dam się sprowokować.
 – Widzisz, Severusie – szok lekko wypełnia jego oczy, podpowiadając mi, że się tego nie spodziewał, nie w tej chwili, i tak szybko jak się pojawił, znika w bezkresnej ciemności. Mówię wolno, lecz dobitnie. – Ja już siedzę – by poprzeć te słowa rozpieram się bardziej na fotelu, zakładając nogę na nogę – nic mnie raczej z nóg zbić nie może. – Nie potrafię sobie odpuścić tej drobiny złośliwości. Nie wobec niego. – Mów. Słucham uważnie – pstrykam palcami, by za chwilę trzymać w nich kieliszek wina. Obserwuję go z rosnącą ciekawością, niczym drapieżnik. Ciekawe, co dziś jeszcze mi powie? Jak będą brzmiały jego kłamstwa. Wino w ten czas cierpnie mi na języku.


Wiedziałem, że to się stanie. Prędzej czy później. Poniekąd byłem na to przygotowany. Zaś z drugiej strony zaskoczyła mnie.
Żeby od tak przychodzić do mordercy i żądać wyjaśnień?! Jeszcze spokojnie siedząc sobie w pomieszczeniu. Tylko on i ona.
Nie boi się, nie okazuje nawet cienia strachu. Potrafię to wyczuć.
Lecz tu nie wyczuwam. Kiedy po raz wtóry taksuję ją wzrokiem, ona siedzi niewzruszenie jak skała. Kiedyś dawno by już trzasnęła drzwiami, lecz nie dziś. Dlaczego do cholery?!
Nie bojąc się niczego, przypuściła atak frontalny. Dała mi do zrozumienia, że nie ruszy się stąd, nawet z moją pomocą, dopóki nie dowie się wszystkiego.
Nie mogę wyjść teraz z roli. Nigdy nie dbałem o ten świat, ale o nią tak! Dla niej musi w końcu być bezpiecznie! Ja? Zginę tak czy siak: przysięga to wariant pierwszy. Mało? Wariant drugi: zostanę zabity w walce. Wniosek? Nie przeżyję tej wojny.
Nigdy się co do tego nie łudziłem, w przeciwieństwie do niej. Ciężko było mi słuchać jej wyobrażeń o pokoju na świecie. Mówiła, że będzie pomagać w odbudowie szkoły i zastanawiała się, czy będzie musiała powtarzać rok i czy zda OWUTEMY... Tworzyła wizje, nieraz zastanawiając się, co powie rodzinie i jak przyjaciele zareagują na wieść o naszym związku.
Nie mogę jej powiedzieć, załamałaby się.
To ja muszę być pewny, że jasna strona wygra. Że ten dureń pokona tego kretyna i nastanie pokój.
Nie mogę wyjść z tej roli. Maska zimnego drania znowu gości na mojej twarzy. Widzę jej lekkie drgnięcie powiek. Nie przypuszczała, że jeszcze kiedyś mnie takim zobaczy. Nie sam na sam.


 – Sądzisz, że Ci powiem, tak? Przeliczyła się pani, panno Granger – cmokam z niezadowoleniem. – Zanim jednak opuścisz moje kwatery, odpowiesz mi na jedno pytanie – ciągnął, nie spoufalając się z nią. – Czy to ja według Ciebie zabiłem Dumbledore'a?
Musiał to usłyszeć. Jego umiejętności nie mogły się stać wykrywalne, nawet przez nią. Musi być perfekcyjnie przygotowany, by ocalić świat. W podświadomości prycha na to stwierdzenie. Chrzanić świat, musi ocalić ją!
Ona podnosi się majestatycznie, jej wzrok ogarnia całą moją postać. Kiedy jest już przy drzwiach, odwraca się, jakby w zamyśleniu kiwając głową na boki.
 – To dla mnie troszkę za dużo jak na jeden raz, Sev – jej głos lekko się załamuje. – Nie jestem głupia i ty dobrze o tym wiesz. – Miała rację, pieprzoną rację. – Za dużo się teraz dzieje, bym Ci mogła na to odpowiedzieć. Wiem i czuję – przykłada dłoń do lewej piersi – jak było naprawdę, lecz, potrzebuję czasu – mówi, jak gdyby ją to bolało. – Muszę być pewna tego, co robię i mówię, a w tej chwili – przełyka łzy, by szybko wyrzucić z siebie ostatnie już dziś słowa – Nie potrafię ci zaufać, Severusie. Wybacz – jej dłoń zaciska się kurczowo na klamce. – Wybacz.

Powiedziałam coś głupiego i...

Wszystkie emocje wylewają się z niej jakby tama pękała. Najpierw pojedyncze krople, następnie fale. Gwałtownie szarpie stare drzwi, by zniknąć po chwili. On dostrzega jeszcze zaciśnięte do krwi pięści i słyszy rozdzierający szloch w czasie, gdy drzwi powoli domykają się.
Trzask! Jego maska pęka, a on bierze zamach. Szklanka z kapką whisky leci.
Plask! Ciecz rozpryskuje się na wszystkie strony, szkło w licznych odłamkach spoczywa na podłodze.
Istne pobojowisko – nie tylko w jego komnatach, także w umyśle. Skrzaty to załatwią w pokoju, on musi się wyciszyć.
Być twardym, dla niej! Nie podda się, póki ona nie będzie bezpieczna!
Jego rysy wygładzają się w chwili aportacji. Pada na kolana tak szybko, jak tylko jest w stanie, by zadowolić beznosego czubka. Lecz ON i tak jest usatysfakcjonowany.
Nie dostał dziś prezentu, bo spisał się na medal. Lewa ręka Czarnego Pana po raz kolejny okazała się niezwykle lojalna. Wszyscy świętują, a on planuje dalsze kroki pod wodzą ciemnej strony.
Nigdy nie był wśród niech wesoły. Wesoły Snape? Słyszał ktoś o czymś tak nierealnym?! Dlatego teraz nikogo nie dziwi jego szyderczy uśmiech; w rzeczywistości ponury.
Od dziś przyczynia się do zwycięstwa i odniesie je. Lecz za jaką cenę. Po raz kolejny rani najbliższą mu osobę, by chronić ją! Czy to źle? Racjonalnie ocenił, że to I dobry uczynek. Naprawdę dobry i za to musiał już wypić!

Nie wierzyłam, kiedy mówił, że kocha mnie
Myślałam zgubi mnie w tłumie, zdradzi z tobą lub z nią, za jakiś czas
Żadna z was nie zrozumie, jaki poczułam strach
Bałam się miłości, którą on chciał mi dać

Lód skuwa moje serce. Może wreszcie ono pęknie?
Organ pozostał w miejscu pustki.
Bez serca nie da sie żyć... Ja swoje zostawiłam przy nim.

Moja codzienność mnie zmienia, sama nie wiem już, czy potrafię żyć

Bladła. Chudła. Z każdym dniem coraz mniej życia w niej było. Wszyscy to zauważyli, lecz nic nie mogli z tym zrobić. Każdego odpychała od siebie. Cienie pod oczami robiły się mocniejsze z dnia na dzień. Nikomu nie pozwalała się do siebie zbliżyć. Przysparzała im dodatkowych zmartwień, nie obchodziło jej to. Nic już jej nie obchodziło.
Nie mogę nikomu powiedzieć o nim. To nie byłoby uczciwe! Mieliśmy powiedzieć im o tym razem!!! Jak śmiałeś?! Do cholery, Severusie, jak mogłeś mi to zrobić?!!
Szloch nieustanny dobiega zza ściany jej sypialni. Słyszą go co chwilę pomimo zaklęć. Mają przecież pokój, połączony zresztą, zaraz obok niej.
Mieszka teraz w Norze. Postanowili, że chwile spędzone z „rodziną” jej pomogą. Jej własna została odnaleziona i zamordowana przez Voldemorta. Dla niej zgodzili się, by Dracon Malfoy również zamieszkał z nimi. Nie chciała żadnego kontaktu fizycznego i tylko on był w stanie przebić się przez tę skorupę. Kiedy, bardzo rzadko, drzwi do jej pokoju były uchylone, to właśnie Ślizgon siedział z nią, przytulał ją. Razem patrzyli za okno, wpatrywali się w sufit, liczyli kolorowe kropki na ścianach. Harry’ego i Rona bardzo to irytowało. To oni byli jej przyjaciółmi, nie ta fretka!
Od dłuższego czasu nie wydała z siebie dźwięku, choćby jednego słowa. Gestami porozumiewała się z Molly czy Arturem, lecz tylko w najpilniejszych sprawach dotyczących jedzenia czy sprzątania. Wszyscy uważnie ją obserwowali, jeśli chcieli uzyskać odpowiedź. Nie próbowali już się do niej przytulać, łapać za rękę czy kłaść dłoni na ramieniu. Wzdrygała się, ilekroć coś takiego miało miejsce. Nawet przelotny dotyk wywoływał u niej dreszcze.
Z początku myśleli, że to uraz powojenny i strata rodziców tak bardzo ją przytłoczyła, lecz w Mungu nic nie wykryli.


Sama o tym wiedziała. Nie potrzebowała mogomedyków do tego. Prawdą było, że to ona była ich lekarstwem na depresję po Fredzie, Tonks, Remusie i innych. Opiekowali się nią, zamartwiali tak bardzo, że na dłuższą żałobę nie było czasu. Nie chcieli przecież dopuścić do następnej.

Ukrywam w sobie marzenia, dobrze wiedząc, że
Żadne z nich beze mnie nie spełni się

Szkoda tylko że ona tak nie potrafiła. Sama przeżywała żałobę. Zaśmiała się histerycznie, co wystraszyło Dracona gapiącego się w okno, by przejść po chwili w cichy płacz. Gdyby Severus to wiedział. Czarny, przecież to był jego ulubiony kolor. Kochał, gdy chodziła w czerni.


Być może Ślizgon zauważyłby jej nikły uśmiech, bo przyglądał się jej uważnie, lecz ona siedziała z nogami podwiniętymi pod brodę, głową schowaną. Nie mógł nic dostrzec, nawet jeśliby chciał.

Jak mogłam tak powiedzieć mu?
Jak mogłam nie zatrzymać słów?

Dźwigła się na nogi i cicho wyszła z pomieszczenia. Przyjaciel za nią.
Musiała pomyśleć. Nie tu.
Wybiegła przed dom, nie zważając na krzyki rudzielców i blondyna.
Aportowała się.



I wreszcie nadszedł ten czas: dziś miał się odbyć jego pogrzeb. On, pośmiertnie odznaczony orderem Merlina I Klasy, jak cała Złota Trójca. Gdyby mógł, zapewne prychnąłby z pogardą, mimo że w kącikach oczu zbierałoby się szczęście.
Zebrali się wszyscy na polanie. Nad ziemią unosiły się gradowe chmury. Wicher przemieszczał liście w te i z powrotem. Pochówki reszty odbyły się dobę wcześniej. Najpierw uczniów, następnie nauczycieli, członków Zakonu. Oni spoczęli na wzgórzu, niedaleko Bijącej Wierzby, gdzie zrobiono cmentarz.
Jego zaś mięli pochować na błoniach, jako bohatera. W ten dzień nikt nie był grzebany, by oddać należny mu hołd.
Nie wszyscy chcieli się na to zgodzić się na to zgodzić, lecz Minerwa była nieugięta. Z pomocą Dumbledore’a – jego portretu – przekonała ich co do słuszności tej decyzji.
Jak ona chciała się wtedy odezwać. Wykrzyczeć im wszystkim, że to właśnie on, nikt inny, tylko on na to zasługuje.
Ale nie mogła...

I pozwolić tak po prostu, by odejść mógł

I tak oto w ten deszczowy dzień siedzieli, niektórzy stali, otaczając trumnę. Ciemna była, czarna, hebanowa idealna dla niego. Nikt nie podchodził, by się pożegnać. Skrzynia była pusta. Ciała nie znaleziono. Zdrajcy Czarny Pan nie odda – tak powiedziała Minerwa na jednym ze spotkań, wzdychając ciężko.
Kilka osób wygłosiło mowę. Tak po prawdzie nie było tam nic pochlebnego. Mówili o odznaczeniu, o tym co robił. Większość w szoku słuchała wywodu o Snape’ie szpiegu, nie mogąc w to uwierzyć. Nie mówili o tym, jaki był. Cóż... może rzeczywiście dobrze zrobili? Dla nich był draniem...
Oh... ona tak chciała móc coś powiedzieć...
Nie zdołała.
W pewnym momencie, kiedy podnieśli różdżki w górę, mocny podmuch wiatru strącił jej apaszkę z szyi, jej ulubioną, bo od niego. Czarno – czerwony materiał w subtelną kratkę poleciał w kierunku trumny i spoczął w miejscu, gdzie byłoby jego serce. Ułożył się na kształt węża.
Ona w myślach podziękowała naturze za ten mały prezent, wyginając usta w delikatnym usmiechu. Szybko wyczarowała podobną chustę, by nikt się nie zorientował.
Ten lekki uśmiech zakropiony był dawką dumy. On pewnie przewróciłby tylko oczami, lecz w nich ujrzałaby kapkę satysfakcji. Ona w tym momencie poczuła, jak ciepło ją otula. Nawet jeśli jego już nie ma, ona się nie zmieniła. Ani odrobinę, pod względem charakteru oczywiście. Zawsze umiał ją przejrzeć, niemalże na wylot, więc przy nim nie musiała udawać. Tych zaklęć nauczyła się w samotni, to jest kiedy sama siedziała w pokoju... Nikt nie patrzył, zaczęła ćwiczyć pod osłoną Silencio. Po dwóch tyg. umiała podstawy, resztę szybko opanowała. Dwa dni przed jego pogrzebem zaczęła ćwiczyć klątwy, biało – i czarno – magiczne. Wychodziło jej to z każdą następną coraz lepiej.

Nawet się nie spostrzegła, a ceremonia już się skończyła. Wszyscy zaczęli się powoli rozchodzić w kierunku Wierzby bądź aportować do domów. Dziewczyna jednak zważywszy na zaciekawione spojrzenia coraz częściej zwracane w jej kierunku – wcześniej zamyśleni spoglądali nic nie widzącym wzrokiem przed siebie bądź plotkowali – wyciągnęła różdżkę i aportowała się jako pierwsza z tego sporego tłumu. Nim ktokolwiek zacząłby się domyślać, kim była postać, jej już nie było.


Uwielbiam noc. Właśnie dzięki niemu ją ubóstwiam. Dziś akurat jest pełnia. Kocham to. Jego trumna lśni w blasku księżyca, oświetlając lekko okolicę. Nie mogę zostać tu długo, lecz nie potrafię się oprzeć.
Pokusa, to ona nas do siebie zbliżyła. Kąciki ust podnoszą się lekko. Nie minęło wiele i ja nie zapomniałam. Nigdy tego nie zrobię.
Podchodzę szybkim krokiem, naśladując go, i dotykam matowego drewna. Tablica jest piękna, mimo to mnie tu czegoś brakuje. Lekko rysuję ukochanym nożykiem deski. Wyżłabiam węża. Chwilę przypatruję się temu, po czym nacinam opuszek kciuka lewej ręki. Krew spływa po nożu. Kieruję ją prosto do szczeliny. Po niedługim czasie zaleczam duży palec i przyglądam się swemu dziełu.

Gdybyś tylko teraz wiedział, jak jest mi źle...

Księżyc idealnie oświeca hebanowe deski, z których po lewej stronie, na wysokości serca prezentuje się czarna róża.
Zaklęcie udało się. Na ten widok szczery uśmiech zakwita na mej twarzy. Krew napoiła roślinę, więc dopiero po kilku dniach będę musiała się tu zjawić ponownie. Przynajmniej teraz wygląda tu jak należy, jest coś ode mnie.
Po chwili zerkam na zegarek i klnę szpetnie, po czym się delikatnie uśmiecham. Severus byłby w tej chwili dumny ze mnie. Nigdy się nie ograniczał przy mnie, nie chciałam tego. I proszę czym to poskutkowało. Zasiedziałam się.
Machnąwszy różdżką, znikam pod osłoną blednącej już nocy.



[1] PWŚ – pokój wspólny ślizgonów.

14 komentarzy:

  1. Hmmm co by tu powiedzieć... podoba mi się ;) weny

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetne, wzruszyłam się. Bardzo lubię jak piszesz w takim trochę smutnym klimacie. Czekam na następną część. Weny. Ania S.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli mam być szczera to mam mieszane uczucia. Czuję również spory niedosyt. Treść i przekaz miniaturki są wspaniałe jednak jej wykonanie troszkę mnie zawiodło. Jak na mój gust zbyt dużo smutku i melancholii. To jest trochę przytłaczające. Wielki plus za operowanie emocjami. Nie każdemu się to udaje.
    Twój styl intryguje i jeśli napiszesz coś jeszcze to z wielką chęcią to przeczytam. :)
    Pozdrawiam gorąco,
    Laura ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przyznam szczerze, że nie lubię takiego smutnego klimatu, zwłaszcza jeśli jest go dużo. Ale do Twojej miniaturki coś mnie normalnie przyciąga. Naprawdę masz talent ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja pier......niczę....spowodowałaś że nie mogłam czytać przez łzy cisnące się do oczu, a to nie lada wyczyn wzruszyć mnie aż do tego stopnia.... Gratulacje... JESTEŚ WIELKA Anna

    OdpowiedzUsuń
  6. Miniaturka piękna. Jest wzruszająca. Masz talent.

    OdpowiedzUsuń
  7. WOW... Nic więcej nie mam do powiedzenia.

    OdpowiedzUsuń
  8. To było wspaniałe... Gratuluję kunsztu pisarskiego. Ach, po prostu widziałam każdą sytuację opisaną w tym utworze. Brawo!

    OdpowiedzUsuń
  9. sorki ale czy kittie nie mogłaby pisać miniaturek na swoim blogu? a nie na blogu gisii?

    OdpowiedzUsuń
  10. Superrrrrr!! Strasznie mi się spodobało.
    Zapraszam do mnie:
    http://swiatjestpelenmagi.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  11. Byłam pewna, że skomentowałam, ale skoro nie zrobiłam tego to bardzo PRZEPRASZAM! Naprawdę nie chciałam.

    Bardzo mi się podobała ta miniaturka. Zakończenie trochę takie smutne, ale ogólnie to brak słów na opisanie mojego podziwu.

    Mam nadzieję, że jeszcze coś napiszesz dla nas.

    Pozdrawiam gorąco Rosisi 7

    OdpowiedzUsuń
  12. Rewelacja! Nie spodziewalam sie czegos tak dobrego ( nie jestem faka Sevmione) ale na prawde milo mnie zaskoczylas. Uwielbiam ten mroczny klimat (nie lubie happy endow). Licze na wiecej twoich miniatur, ta jest z pewnoscia moja ulubiona. Zycze weny i gratuluje Gisi tak utalentowanej bety *oklasli

    OdpowiedzUsuń
  13. Hejeczka,
    cudownie, chociaż smutne, biedna hermiona, severus poświęcił się ale i nie myślał jak ona będzie się czuć...
    Dużo weny życzę...
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń